PATRICIDE
„Pura Malum”
Liber Khaos Productions 2022
Choć Patricide, to nie jest nazwa, którą każdy maniak śmiertelnego grania wymieniałby jednym tchem razem z nieśmiertelnymi klasykami gatunku, to wierzcie mi, zespół ten wie, co robi. Tych dwóch jegomości od 1993 roku aktywnie uczestniczy bowiem w budowie potęgi polskiej sceny Death Metalowej. W roku 1994 Patricide przeszło co prawda w stan hibernacji i to na bez mała długie ćwierć wieku, jednak krew nie woda, a niewątpliwie i sam Pan Ciemności nie dał swym dziatkom zboczyć z jedynie słusznej drogi, a jego knowania i podszepty przyniosły efekt w 2019 roku, kiedy to zespół powrócił na scenę…i bardzo kurwa dobrze, wiadomo wszak, że dobrego Metalu Śmierci nigdy dość! No dobra, my tu pierdu, pierdu, a tymczasem pora by już przejść do sedna sprawy, czyli tegorocznego, drugiego, pełnego albumu Ojcobójstwa zatytułowanego „Pura Malum”. Do rzeczy zatem. Płytka ta zawiera prawie 59 minut klasycznego w swej formie i treści, bluźnierczego Death Metalu. Każda z dziesięciu zawartych tu kompozycji charakteryzuje się mnogością miażdżących, tłustych riffów, urozmaiconymi liniami bębnów, które wsparte wywijającym konkretnie basem potrafią siarczyście przyjebać, jak i rozgniatać na miazgę w przeraźliwie ciężkich zwolnieniach. Niskie, wulgarne, brutalne growle wykonywane są głównie w języku polskim, co jak dla mnie jest zdecydowanie wartością dodaną tego krążka, a podniosłego, diabolicznego feelingu nadaje tej produkcji fachowo i gustownie użyty, ociekający lepkim mrokiem parapet. Nie brak tu także technicznych zagrywek, bardziej złożonych aranżacji, czy melodyjnych w nieco większym stopniu faktur, więc ten śmiertelny monolit potrafi besztać na wiele sposobów. Już pierwszy pełniak Patricide trafił w moje gusta, ale dwójeczka żre naprawdę bardzo konkretnie, w pewien sposób uzależnia i w chuj trudno się od niej opędzić. I właśnie w tym tkwi chyba siła tych kompozycji. Niby nic specjalnie odkrywczego, bez zaskoczeń, wszystko oparte na tradycyjnych patentach, a jednak muzyka Patricide ma swój własny sznyt i charakter, no i poniewiera bardzo, ale to bardzo konkretnie. Morał zatem z tego taki, że „Czyste Zło” to zajebisty, przesiąknięty bluźnierstwem Death Metalowy album i basta! Już teraz czekam na jego następcę.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz