poniedziałek, 4 lipca 2022

Recenzja NECRONY „Pathological Performances”

 

NECRONY

„Pathological Performances” (Re-Issue)

Selfmadegod Records 2022

Niech będzie chwaaaała i cześć i uwielbieeenieee, chwaaaała i cześć Karolooowi. Chwaaaała, niech będzie chwaaaała, tak Jeeemu chwaaała i cześć! Ok, kurwa, wystarczy już tych judeochrześcijańskich, kościelnych przyśpiewek. Jednak prawdą jest, że chwała i cześć należą się, jak psu buda Karolowi i jego ekipie z Selfmadegod, gdyż po raz kolejny dzięki nim otrzymujemy wznowienie płyty miażdżącej, aczkolwiek mocno niedocenionej. Mowa o jedynym albumie szwedzkiego Necrony, który swą premierę miał w roku 1993. Dla mniej obeznanych z tematem wspomnę tylko, że muzycy, którzy stworzyli ongiś „Pathological Performances”,  grali później w tak zacnych aktach, jak General Surgery, Nasum, Coldworker, Axis of Despair, czy Regurgitate. Wracając jednak do „Patologicznych Występów”, to krążek ten po brzegi same wypełnia smakowity, soczysty, maniakalny, zaprawiony perwersjami wszelkiego asortymentu Death/Grindstarej szkoły, który po prostu rozpierdala w pizdu, a wszystkim, podobnym do mnie starym dziadom kalwaryjskim w chuj robi dobrze. Żeby za dużo niepotrzebnie nie pierdolić, powiem tak. Nie wiem, jak można wielbić pierwsze dwie płyty Carcass, wczesne produkcje General Surgery, czy Autopsy, a odrzucać, lub ignorować muzykę Necrony. To kurwa jakieś grube nieporozumienie. Przecież to, co znajdziemy na  jedynym pełniaku Szwedów, to gniotący okrutnie, obsesyjnie chory kawałek Metalu Śmierci wymieszanego w idealnych wręcz proporcjach z korzennym, Grind’owym  mieleniem, który poniewiera równie skutecznie, co bimber własnej produkcji. Żeby jednak było weselej, to usłyszymy tu pewne, muzyczne elementy, które dosyć mocno wyprzedziły swoje czasy. Mowa choćby o doskonale użytych partiach fletu (tak kurwa, nie róbcie takiej miny, jak przyłapany na waleniu konia nastolatek, właśnie w pizdę palec fletu), jak i niespotykanych, jak na tamte lata,kierujących się delikatnie w stronę Jazzu solówkach, czy progresywnie ukierunkowanych zagrywkach, oraz instrumentalno-akustycznych wkręceniach. Mimo jednak tych niekonwencjonalnych jak na tamte dni, a dla niektórych nawet pretensjonalnych elementów materiał ten ma w sobie cały czas chore pierdolnięcie przecudnej urody, które po latach nic, a nic nie straciło ze swej siły, jak i  popierdolonego, klasycznie patologicznego charakteru. Cały czas więc materiał ten dysponuje taką siłą, że idź pan do chuja i wróć za trzy godziny. I cóż tu kurwa więcej pisać? Zajebisty i zarazem w pizdu niedoceniony krążek, który dzięki temu wznowieniu zdobędzie być może choć część należnego mu uznania. Przynajmniej taką mam nadzieję.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz