środa, 27 lipca 2022

Recenzja Saor „Origins”

 Saor

„Origins”

Season Of Mist 2022


Z piątym albumem powrócił dumny Szkot Andy Marshall, tworzący hybrydę folk i black metalu chociaż z tym drugim ta muzyka nie ma za wiele wspólnego. W sumie to moje pierwsze zetknięcie z tym panem, bo raczej na co dzień stronię od tego typu pogrywania, ale szacunek się należy, gdyż produkcja w sumie dobra i niejednego chłopca lubiącego w rycerskie fatałaszki się przebierać, za gardło chwyci. Najnowszy album Saor to czterdzieści jeden minut podniosłych pieśni stworzonych na cześć ojczyzny Andyego ponieważ w swojej robocie porusza on tematy zaczerpnięte z historii Kaledonii. I tak więc dostajemy sześć utworów skomponowanych w oparciu o klasyczny heavy metal, w których jakiś tam pierwiastek rogatego się przebija. Budowa kawałków jest dość złożona. Zawiera wszystkie możliwe tempa, różnorakie przejścia jednego riffu w drugi, partie solowe oraz klawiszowe pasaże, wzmacniające podniosłość materiału, podobnie jak patetyczne czyste wokale, wyłaniające się niekiedy zza akcesorium muzycznego. Ponadto użycie szerokiego wachlarza instrumentów ludowych takich jak dudy, flety, smyczki czy nawet celtyckiego carnyxu, dodatkowo ubogaca płytę i wyraźnie mówi z czym mamy okazję obcować. Szkocki folklor wylewa się z głośników, rysując tamtejsze krajobrazy, pełne zieleni i skalistych wzgórz, po których biegał niegdyś William Wallace czy Rob Roy. Ogólnie rzecz biorąc „Origins”, w niektórych swoich momentach z powodzeniem mógłby służyć za ścieżkę do całej kupy filmów traktujących o tamtych czasach. Słucha się tego przyjemnie, a i nóżką potupać też można. Jednak poza wieloma pomysłami wtłoczonych w tą produkcję, jej przepychem i niesamowitą lirycznością, nic więcej tu nie znajduję. Jest trochę płasko i bezdusznie, żadnych emocji to nie wywołuje. Ot fajnie odegrane i wyprodukowane. Niemniej jednak na kilku festynach z wojami w tle, puścić gawiedzi da się i zapewne podobać się będzie. 

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz