ECTOPLASMA
„Inferna
Kabbalah”
Memento
Mori 2022
Trzy lata po wyjebanym w kosmos,
miażdżącym „White-Eyed Trance” grecka Ectoplasma zaatakowała swym czwartym,
pełnym albumem. Gdy tylko dorwałem tę płytkę, rzuciłem się na nią, jak gołąb na
suchara i molestowałem przez kilka dobrych dni. Przeorałem ją dogłębnie wzdłuż,
wszerz oraz po przekątnej i muszę Wam powiedzieć, że jestem nieco skonfundowany.
To dobra, a może i nawet bardzo dobra płyta, ale jednak spodziewałem się po tym
zespole czegoś więcej. Oczywiście panowie cały czas napierdalają soczysty,
tłusty Death Metalstarej szkoły gatunku oparty na wgniatających w podłoże
bębnach, rozrywających, niekiedy zawiłych partiach basu, gęstych, potężnych
riffach, które wywracają wnętrzności i makabrycznych, grobowych wokalnych
wymiotach. Dlaczego więc ta płytka nie poniewiera wg mnie tak, jak ich
poprzedni album? Spróbuję teraz odpowiedzieć Wam na to pytanie i przedstawić
mój punkt widzenia, jeżeli chodzi o „Inferna Kabbalah”. Na tym krążku zespół
postawił na konkretny ciężar, ale
zarazem nieco uprościł swój przekaz. Posunięcie takie samo w sobie nie jest
złe, wszak wiadomo, że w prostocie siła, jednak po takim albumie, jak „Białooki
Trans”, ich najnowsze dzieło wydaje się momentami trochę zbyt proste, choć nie
da się z drugiej strony zaprzeczyć, że album ten jest intensywny, dynamiczny i
gniecie konkretnie. Na „Inferna…” pojawiają się także bardziej melodyjne
partie. Muzycy zespołu korzystają z nich co prawda fachowo i z umiarem (i całe
kurwa szczęście), ale i tak kapinkę rozrzedzają one ten zwarty, brutalny
monolit. Szkoda. Mroku i bluźnierstwa nadal tu dużo, ale uleciał gdzieś, bądź
się rozwodnił ten zajebisty, zalatujący zgnilizną feeling, jaki charakteryzował
poprzednią ich produkcję, a przynajmniej ja nie wyczuwam go już w takich
ilościach, jak to ongiś bywało. Mam także pewne zastrzeżenia do brzmienia
beczek. Chwilami strasznie wali ono syntetykami, co również wpływa na to, że
niżej oceniam tę płytkę od jej niszczącej w chuj poprzedniczki. Wydaje mi się
także, że dźwięki te były tworzone trochę na kolanie i być może w zbyt dużym
pośpiechu, choć niewątpliwie z sercem i oddaniem dla śmiertelnej sztuki. Może
być, że powodem tych wszystkich nieszczęść były zmiany personalne na pokładzie
Ectoplasma (zespół skurczył się bowiem do duetu). Dobra, przestaję już
marudzić, tym bardziej że jak na początku wspominałem to naprawdę dobra płytka,
tyle że z nieco inną aurą. Duch Old School Death Metalu nadal obecny jest w
twórczości Greków, tyle że forma, jaką aktualnie wybrali jest mniej wymagająca,
jeżeli chodzi o aspekty techniczne i precyzję, a i ich inspiracje wydają się
teraz bardziej przesunięte w stronę dźwięków tworzonych niegdyś przez Banished,
czy Gutted. Jeżeli tak miałaby wyglądać nowa tożsamość zespołu, to ja raczej
wolę tę starszą. Zresztą sam już nie wiem, kurwa jego zajebana mać, mam we łbie
cholerny mętlik, jeżeli chodzi o ten album. Całkiem sporo tu bowiem patentów,
za które dałbym se na sucho ogolić kakaowe oko. Jeżeli jednak chodzi o
całokształt, to nie zażarło tak, jak trzy lata temu. Wiecie co? Najlepiej sami
posłuchajcie tej płytki, wyróbcie sobie na jej temat własne zdanie i odpierdolcie
się od skołowanego Hatzamoth’a. Tak będzie najlepiej.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz