Horns&Hooves
„I Am The Skel Messiah”
Invictus Productions 2022
Horns&Hooves
to amerykańscy przedstawiciele black metalu, ale tego w pełni nawiązującego do
lat osiemdziesiątych, kiedy to triumfy święcił Venom, Bathory oraz poczerniony
thrash. Tych trzech kolesi założyło tą kapelkę w 2013 roku. Po nagraniu demosa
i epki, odpowiednio w 2016 i 2017 roku, dopiero teraz zdecydowali się na
wydanie długograja. Ich muzyka, tak jak we wspomnianych latach, tchnie
bezkompromisowym brudem, lekkością, buntem i bluźnierstwem. Tak jak dla
nieświętej trójki z Newcastle punktem wyjściowym był heavy metal, tak dla
chłopaków z Brooklynu jest podobnie. Utwory jakie zapodają oparte są na tym
tradycyjnym trzonie i urozmaicone o thrashowe i punkowe wpływy. Bez zbytniego
przekombinowania nastrojone gitary kreślą proste riffy, pędzące przed siebie w
średnich i szybkich tempach, wspomagane przez surową sekcję rytmiczną. Dźwięki
płyną z rzadko ostatnio spotykaną lekkością, bez napinki, lecz z należytą
agresją. Muzycy zdają się nie przejmować, czy się to komuś spodoba czy nie. W
naturalny sposób wyrażają swoje emocje, waląc pięścią prosto w mordę, a
wokalista wykrzykując słowa pluje wszystkim w twarz. Wydźwięk „I Am The
Skel Messiah” zdaje się jednoznaczny. Sex, narkotyki i czarny rock and roll
ponad wszystko. Gatunek reprezentowany przez nowojorczyków, jest tym czym metal
był kiedyś, czyli rebelią zwykłych zjadaczy chleba, skierowaną przeciwko
ustanowionemu porządkowi, w którym kapitalistyczne pijawki wysysają z nich
krew. W podzięce za możliwość jedynie przeżycia, dostają obrzydliwą flegmą
prawdy w pysk. Tak właśnie jawi się ten materiał. Amerykanie poprzez swoją
produkcję bezczeszczą wszelkie świętości, nie tylko chrześcijańskie, ale też te
ustanowione prze korporacje, aby czcić złotego cielca kosztem swoich ziomków.
Jeśli lubicie stare granie lub współczesne kapele tego typu na przykład Black
Rock, Wan czy Deathammer i nie obcy jest Wam wkurwiony duch sprzeciwu, to
sprawdzajcie.
shub niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz