środa, 4 stycznia 2023

Recenzja LIKFERD „Watchtowers of Anticosmos”

 

LIKFERD

„Watchtowers of Anticosmos”

Mara Productions 2022

Materiał, z którym mamy teraz przyjemność, czyli drugi, duży album rosyjskiego Likferd nie jest produkcją pierwszej świeżości. Płytka ta premierę swoją miała bowiem ponad rok temu, a ukazała się nakładem greckiej Zazen Sounds. Pod koniec Anno Bastardi 2022 ożywiła ją ponownie nasza Mara Productions i bardzo dobrze, że tak się stało, gdyż to produkcja na poziomie, która fanom II fali skandynawskiego Black Metalu dostarczy całą masę przyjemnych, niemal ekstatycznych doznań. Krążek ten pełnymi garściami czerpie z tradycyjnych wzorców gatunku, jakie ukształtowały się na początku lat 90-tych. Wypełniają go surowe, jadowite riffy, siarczyste beczki, ziarnisty bas o chropowatych wykończeniach, rasowe, złowieszcze wokalizy i monumentalny klawisz nasycony ciemnością. Nic nowego, można by rzec, klasyka. Panowie z Likferd postarali się jednak, aby w tych kompozycjach pojawiały się także akcenty charakterystyczne w większym stopniu dla bloku wschodniego (pewne rozwiązania rytmiczne, aranżacje, jak i podszyte ludowym klimatem, czyste wokale), więc z czystą przyjemnością chłonie się ten krążek, zwłaszcza że muzycy nie stronili tu także od nieco bardziej melodyjnych, zimnych, mizantropijnych faktur dźwiękowych. Pachnie to wszystko dosyć mocno pierwszą płytą Emperor, czy jedynym krążkiem Odium, ale bez większych problemów znajdziemy w tej muzyce także pewne odniesienia do wczesnych produkcji DarkThrone, czy Isengard, a i śladowe ilości „Fran Marder”, „Kostogher”, czy też „GoatHorns” także można tu wychwycić. No i gra gitara, bo na taki Black Metal zawsze znajdzie się u mnie miejsce, mimo że receptura, na bazie której go stworzono, jest do bólu klasyczna i od dawna nie stanowi już żadnej tajemnicy. Nie przeszkadza mi to jednak w najmniejszym nawet stopniu, gdyż „Watchtowers of Anticosmos” to krążek pełen podniosłej aury i mocno zatopiony w mroku. Poza tym ma coś w sobie ta płytka. Coś, co sprawia, że chętnie do niej wracam (jak na razie), choć przecież zastosowane tu rozwiązania słyszałem już tyle razy, że trudno to zliczyć (bo i po co?). Kończąc zatem temat: „Wieże Strażnicze Antykosmosu” nie wywrócą sceny do góry nogami ani nie zdefiniują ponownie gatunku, ale to rzeczowa, solidna płyta, którą miłośnicy tradycyjnej diabelszczyzny z lat 90-tych ze skandynawskim szlifem przytulą bez mrugnięcia okiem. Na koniec dodam jeszcze tylko, że materiał ten został wznowiony jako cd w trzech wersjach: Jewelcase, Slipcase i Digipack, zatem dla każdego, coś miłego.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz