LIKFERD
„Watchtowers
of Anticosmos”
Mara
Productions 2022
Materiał,
z którym mamy teraz przyjemność, czyli drugi, duży album rosyjskiego Likferd
nie jest produkcją pierwszej świeżości. Płytka ta premierę swoją miała bowiem
ponad rok temu, a ukazała się nakładem greckiej Zazen Sounds. Pod koniec Anno
Bastardi 2022 ożywiła ją ponownie nasza Mara Productions i bardzo dobrze, że
tak się stało, gdyż to produkcja na poziomie, która fanom II fali
skandynawskiego Black Metalu dostarczy całą masę przyjemnych, niemal
ekstatycznych doznań. Krążek ten pełnymi garściami czerpie z tradycyjnych
wzorców gatunku, jakie ukształtowały się na początku lat 90-tych. Wypełniają go
surowe, jadowite riffy, siarczyste beczki, ziarnisty bas o chropowatych
wykończeniach, rasowe, złowieszcze wokalizy i monumentalny klawisz nasycony
ciemnością. Nic nowego, można by rzec, klasyka. Panowie z Likferd postarali się
jednak, aby w tych kompozycjach pojawiały się także akcenty charakterystyczne w
większym stopniu dla bloku wschodniego (pewne rozwiązania rytmiczne, aranżacje,
jak i podszyte ludowym klimatem, czyste wokale), więc z czystą przyjemnością
chłonie się ten krążek, zwłaszcza że muzycy nie stronili tu także od nieco
bardziej melodyjnych, zimnych, mizantropijnych faktur dźwiękowych. Pachnie to
wszystko dosyć mocno pierwszą płytą Emperor, czy jedynym krążkiem Odium, ale
bez większych problemów znajdziemy w tej muzyce także pewne odniesienia do
wczesnych produkcji DarkThrone, czy Isengard, a i śladowe ilości „Fran Marder”,
„Kostogher”, czy też „GoatHorns” także można tu wychwycić. No i gra gitara, bo
na taki Black Metal zawsze znajdzie się u mnie miejsce, mimo że receptura, na
bazie której go stworzono, jest do bólu klasyczna i od dawna nie stanowi już
żadnej tajemnicy. Nie przeszkadza mi to jednak w najmniejszym nawet stopniu,
gdyż „Watchtowers of Anticosmos” to krążek pełen podniosłej aury i mocno
zatopiony w mroku. Poza tym ma coś w sobie ta płytka. Coś, co sprawia, że
chętnie do niej wracam (jak na razie), choć przecież zastosowane tu rozwiązania
słyszałem już tyle razy, że trudno to zliczyć (bo i po co?). Kończąc zatem
temat: „Wieże Strażnicze Antykosmosu” nie wywrócą sceny do góry nogami ani nie
zdefiniują ponownie gatunku, ale to rzeczowa, solidna płyta, którą miłośnicy
tradycyjnej diabelszczyzny z lat 90-tych ze skandynawskim szlifem przytulą bez
mrugnięcia okiem. Na koniec dodam jeszcze tylko, że materiał ten został
wznowiony jako cd w trzech wersjach: Jewelcase, Slipcase i Digipack, zatem dla każdego, coś miłego.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz