niedziela, 29 stycznia 2023

Recenzja HEAVING EARTH „Darkness of God”

 

HEAVING EARTH

„Darkness of God”

Lavadome Productions 2022

Długie siedem lat przyszło nam czekać na nowy, trzeci album Czechów z Heaving Earth, ale jak na mój gust, było warto, jak chuj warto! „Darkness of God” to bowiem płyta doskonała i  niszcząca z niesamowitym okrucieństwem, choć uprzedzam od razu, że niełatwa w odbiorze, wymagająca od słuchacza więcej niż odrobiny skupienia i poświęcenia jej należytej uwagi. Jest to zatem album z gatunku tych, które nie są łatwe do strawienia, ale gdy już wejdą, to można upajać się każdym, zawartym tu dźwiękiem i smakować z ekstatyczną niemal rozkoszą każdy, nasycony niesamowitą brutalnością aspekt tej płytki. W porównaniu z poprzednimi produkcjami zespołu sporo się jednak zmieniło. Przede wszystkim mocno przemeblowany został skład grupy, co w prostej linii przełożyło się na zmiany muzyczne. Heaving Earth cały czas napierdala oczywiście Brutalny Metal Śmierci, ale jego środek ciężkości został znacznie bardziej przesunięty w stronę technicznej odmiany tego gatunku i brzmień znanych z miażdżących płyt Ulcerate, Ad Nauseam, Mithras, czy Gorguts. Tym samym głębokie inspiracje Immolation, Morbid Angel, czy Hate Eternal, choć nadal obecne zostały zredukowane, że tak powiem, do niezbędnego minimum. Fundamenty Old School Brutal Death Metalu zostały tu oczywiście zachowane, ale konstrukcja tej płyty jest zdecydowanie bardziej skomplikowana i popaprana, a chwilami balansuje niemal na granicy szaleństwa. „Ciemność Boga” to krążek totalnie destrukcyjny, a dzieje się na nim tyle, że chwilami można dostać fiksum dyrdum (lub jak kto woli pomieszania zmysłów). Bębny sieją tu bestialski wręcz rozpierdol, a przy tym ich struktury rytmiczne są konkretnie pokręcone i przyprawiają niekiedy o zawrót głowy. Podobnie ma się sprawa z rozrywającym na strzępy, precyzyjnym basem o niemal matematycznych strukturach, którego popisy solowe powodują, że kopara opada z głuchym mlaśnięciem. Masywne, techniczne, gęste niczym ołów riffy poniewierają straszliwie, a ich interakcje z niesamowitymi, zharmonizowanymi partiami solowymi tworzą zawiesisty, miazmatyczny klimat owładnięty całunem ciemności. Podkreślają go dodatkowo umiejętnie zastosowane, ciężkie, chore, smoliste dysonanse, które po prostu w pizdu rozkurwiają system. Dzieła zniszczenia dopełniają niskie, nienawistne growle, które budzą grozę i jednocześnie trzymają krótko za ryj nieźle poplątaną, a niekiedy wręcz obłąkaną warstwę instrumentalną tego krążka. Pozornie rywalizujące ze sobą dźwięki przechodzą tu w pojebane melodie, które płynnie owijają się wokół siebie, niczym para węży w tańcu godowym, a najbardziej nawet popaprane, wstrząsające, atonalne akordy i nagłe zmiany tempa i metrum wydają się krokiem logicznym i pożądanym. Kurczę, powalił mnie ten materiał. Namiętnie słucham go już ponad tydzień przynajmniej dwa razy dziennie i każdorazowo odkrywam na nim co raz to nowe, śmiertelne smaczki, które umknęły mojej uwadze przy poprzednich odsłuchach. O tak, ta płytka zazdrośnie strzeże swych tajemnic i udostępnia je tylko cierpliwym maniakom najbrutalniejszej ze sztuk. Wyśmienitą robotę zrobił tu także Andrea Petrucco, który miksował ten album. To dzięki niemu ten techniczny, szalony, brutalny album jest doskonale zbalansowany, zwarty i jednorodny, a zarazem intensywny i zabójczo gwałtowny. O tej produkcji można by napisać nielichy elaborat. Ja jednak tego nie zrobię, aby nie odbierać Wam przyjemności zgłębiania tych dźwięków, a uwierzcie mi, ta płytka jest warta każdej, poświęconej jej sekundy. Dobra wystarczy już tego pierdolenia. Doskonały, niepokojący, wgniatający w glebę album. Dla fanów Technicznego Brutal Death Metalu pozycja do obowiązkowego zakupu. Nie wolno Wam tego przegapić. Jestem pod wrażeniem.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz