„Darkness of God”
Lavadome
Productions 2022
Długie siedem lat
przyszło nam czekać na nowy, trzeci album Czechów z Heaving Earth, ale jak na
mój gust, było warto, jak chuj warto! „Darkness of God” to bowiem płyta
doskonała i niszcząca z niesamowitym
okrucieństwem, choć uprzedzam od razu, że niełatwa w odbiorze, wymagająca od
słuchacza więcej niż odrobiny skupienia i poświęcenia jej należytej uwagi. Jest
to zatem album z gatunku tych, które nie są łatwe do strawienia, ale gdy już wejdą,
to można upajać się każdym, zawartym tu dźwiękiem i smakować z ekstatyczną
niemal rozkoszą każdy, nasycony niesamowitą brutalnością aspekt tej płytki. W
porównaniu z poprzednimi produkcjami zespołu sporo się jednak zmieniło. Przede
wszystkim mocno przemeblowany został skład grupy, co w prostej linii przełożyło
się na zmiany muzyczne. Heaving Earth cały czas napierdala oczywiście Brutalny
Metal Śmierci, ale jego środek ciężkości został znacznie bardziej przesunięty w
stronę technicznej odmiany tego gatunku i brzmień znanych z miażdżących płyt
Ulcerate, Ad Nauseam, Mithras, czy Gorguts. Tym samym głębokie inspiracje
Immolation, Morbid Angel, czy Hate Eternal, choć nadal obecne zostały
zredukowane, że tak powiem, do niezbędnego minimum. Fundamenty Old School
Brutal Death Metalu zostały tu oczywiście zachowane, ale konstrukcja tej płyty
jest zdecydowanie bardziej skomplikowana i popaprana, a chwilami balansuje
niemal na granicy szaleństwa. „Ciemność Boga” to krążek totalnie destrukcyjny,
a dzieje się na nim tyle, że chwilami można dostać fiksum dyrdum (lub jak kto
woli pomieszania zmysłów). Bębny sieją tu bestialski wręcz rozpierdol, a przy
tym ich struktury rytmiczne są konkretnie pokręcone i przyprawiają niekiedy o
zawrót głowy. Podobnie ma się sprawa z rozrywającym na strzępy, precyzyjnym
basem o niemal matematycznych strukturach, którego popisy solowe powodują, że
kopara opada z głuchym mlaśnięciem. Masywne, techniczne, gęste niczym ołów
riffy poniewierają straszliwie, a ich interakcje z niesamowitymi,
zharmonizowanymi partiami solowymi tworzą zawiesisty, miazmatyczny klimat
owładnięty całunem ciemności. Podkreślają go dodatkowo umiejętnie zastosowane,
ciężkie, chore, smoliste dysonanse, które po prostu w pizdu rozkurwiają system.
Dzieła zniszczenia dopełniają niskie, nienawistne growle, które budzą grozę i
jednocześnie trzymają krótko za ryj nieźle poplątaną, a niekiedy wręcz obłąkaną
warstwę instrumentalną tego krążka. Pozornie rywalizujące ze sobą dźwięki
przechodzą tu w pojebane melodie, które płynnie owijają się wokół siebie,
niczym para węży w tańcu godowym, a najbardziej nawet popaprane, wstrząsające,
atonalne akordy i nagłe zmiany tempa i metrum wydają się krokiem logicznym i
pożądanym. Kurczę, powalił mnie ten materiał. Namiętnie słucham go już ponad
tydzień przynajmniej dwa razy dziennie i każdorazowo odkrywam na nim co raz to
nowe, śmiertelne smaczki, które umknęły mojej uwadze przy poprzednich
odsłuchach. O tak, ta płytka zazdrośnie strzeże swych tajemnic i udostępnia je
tylko cierpliwym maniakom najbrutalniejszej ze sztuk. Wyśmienitą robotę zrobił
tu także Andrea Petrucco, który miksował ten album. To dzięki niemu ten
techniczny, szalony, brutalny album jest doskonale zbalansowany, zwarty i
jednorodny, a zarazem intensywny i zabójczo gwałtowny. O tej produkcji można by
napisać nielichy elaborat. Ja jednak tego nie zrobię, aby nie odbierać Wam
przyjemności zgłębiania tych dźwięków, a uwierzcie mi, ta płytka jest warta
każdej, poświęconej jej sekundy. Dobra wystarczy już tego pierdolenia.
Doskonały, niepokojący, wgniatający w glebę album. Dla fanów Technicznego
Brutal Death Metalu pozycja do obowiązkowego zakupu. Nie wolno Wam tego
przegapić. Jestem pod wrażeniem.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz