środa, 25 stycznia 2023

Recenzja Iron Void „IV”

 

Iron Void

„IV”

Shadow Kingdom Records 2023

Długą drogę przebył ten band do momentu nagrania swojego pierwszego albumu. Powstał w West Yorkshire w 1998, aby dwa lata później zawiesić działalność. W 2008 roku został reaktywowany, a w 2014 udaje się temu składowi zarejestrować debiut. Pod koniec stycznia ukaże się ich czwarty long. Jak te poprzednie będzie on zawierał sporą dawkę doom metalu w klasycznym ujęciu. Fani takiego muzykowania zapewne nie będą zdziwieni, że już od pierwszych taktów zostaną zalani dość przebojowym „Grave Dance”, który buja nieziemsko. Kolejny, delikatnie nostalgiczny „Living On The Earth”, kontynuuje tą przysadzistą jazdę, nieco jednak uskrzydloną przez wokale, wydobywające się z gardła Sealey’a jakby bez wysiłku. W następującym po nim „Pandora’s Box” zaskakuje on dodaniem do swojego głosu lekkiego przybrudzenia co doskonale pasuje tym wyraźnie stonerowym rytmom. Piaty „Blind Dead” motoryką i intonacją śpiewu pobrzmiewa rozkosznie Candlemass. Szósty „She” to pięciominutowa przerwa, aby złapać trochę wytchnienia, zagrana głównie na czystych strunach balladka. W trzech ostatnich Anglicy dopełniają dzieła, spuszczając nieco z tonu, bo robi się troszeczkę nudniej, tak jakby zabrakło trochę chłopakom pomysłów, choć nadal dobrze się tego słucha. Cóż, najnowsza produkcja Iron Void to kawał bezpretensjonalnego doom metalu, bezspornie opartego na podwalinach usypanych przez Black Sabbath i Pentagram, ale czerpiącego też swe inspiracje z NWBHOM. Co prawda „IV” nie przebija poprzedniego „Excalibur”, lecz i tak jest świetnym wydawnictwem, które pomimo ciężkich i grubych riffów, wchodzi bez żadnego problemu. Jest melodyjnie, momentami walcowato, gitary potrafią zerwać się także i do kłusu, a perkusja z precyzją wystukuje rytm. Jak dla mnie to trochę taki Solitude Aeturnus, tylko na zwolnionych obrotach i o kilka kilogramów cięższy. Chuj z porównaniami. Zainteresowanym polecam.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz