Iron Void
„IV”
Shadow Kingdom Records 2023
Długą
drogę przebył ten band do momentu nagrania swojego pierwszego albumu. Powstał w
West Yorkshire w 1998, aby dwa lata później zawiesić działalność. W 2008 roku
został reaktywowany, a w 2014 udaje się temu składowi zarejestrować debiut. Pod
koniec stycznia ukaże się ich czwarty long. Jak te poprzednie będzie on
zawierał sporą dawkę doom metalu w klasycznym ujęciu. Fani takiego muzykowania
zapewne nie będą zdziwieni, że już od pierwszych taktów zostaną zalani dość
przebojowym „Grave Dance”, który buja nieziemsko. Kolejny, delikatnie
nostalgiczny „Living On The Earth”, kontynuuje tą przysadzistą jazdę, nieco
jednak uskrzydloną przez wokale, wydobywające się z gardła Sealey’a jakby bez
wysiłku. W następującym po nim „Pandora’s Box” zaskakuje on dodaniem do swojego
głosu lekkiego przybrudzenia co doskonale pasuje tym wyraźnie stonerowym
rytmom. Piaty „Blind Dead” motoryką i intonacją śpiewu pobrzmiewa rozkosznie
Candlemass. Szósty „She” to pięciominutowa przerwa, aby złapać trochę
wytchnienia, zagrana głównie na czystych strunach balladka. W trzech ostatnich
Anglicy dopełniają dzieła, spuszczając nieco z tonu, bo robi się troszeczkę
nudniej, tak jakby zabrakło trochę chłopakom pomysłów, choć nadal dobrze się
tego słucha. Cóż, najnowsza produkcja Iron Void to kawał bezpretensjonalnego
doom metalu, bezspornie opartego na podwalinach usypanych przez Black Sabbath i
Pentagram, ale czerpiącego też swe inspiracje z NWBHOM. Co prawda „IV” nie
przebija poprzedniego „Excalibur”, lecz i tak jest świetnym wydawnictwem, które
pomimo ciężkich i grubych riffów, wchodzi bez żadnego problemu. Jest
melodyjnie, momentami walcowato, gitary potrafią zerwać się także i do kłusu, a
perkusja z precyzją wystukuje rytm. Jak dla mnie to trochę taki Solitude
Aeturnus, tylko na zwolnionych obrotach i o kilka kilogramów cięższy. Chuj z
porównaniami. Zainteresowanym polecam.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz