sobota, 21 stycznia 2023

Recenzja Tulus „Fandens Kall”

 

Tulus

„Fandens Kall”

Soulseller Records 2023

Tego tercetu nikomu chyba przedstawiać nie trzeba, bo komponują od trzydziestu dwóch lat i każdy odbiorca black metalu powinien doskonale się orientować co to za jedni. Co prawda nie rozpieszczają zanadto swoich wyznawców, ponieważ ich właśnie nadchodzący nowy album, jest dopiero siódmym w długiej karierze. Dla porównania ich koledzy z Darkthrone mają tychże dwadzieścia, ale mniejsza z tym. Po przesłuchaniu, zapowiedzianego na 17 lutego „Fandens Kall” jestem lekko skonfundowany, gdyż tak naprawdę wprawił mnie w niemałe osłupienie, ale po kolei. Pierwsza płyta Norwegów „Pure Black Energy” była typowym jak na tamte czasy black metalowym rzępoleniem. Oczywiście mieli oni swój odrębny styl, lecz ogólny wydźwięk był jednoznaczny. Na następnym „Mysterion” ugruntowali swój styl, wprowadzając przy okazji kilka nowych elementów jak syntezatorowe tła, gdzieniegdzie operowe chórki, pojawił się też wyraźnie słyszalny bas. Trzeci krążek „Evil 1999” to kontynuacja poprzednika, jednak brzmienie stało się gęściejsze, a charakter całości był jakby agresywniejszy. Po ośmiu latach milczenia wracają z „Biography Obscene” i zadziwiają wszystkich. Nagle w ich muzyce można było znaleźć wiele innowacji, do których zaliczyć trzeba użycie skrzypiec, saksofonu, pianina i podążających za głównym wokalem głosów żeńskich. Aranże były tam bardziej rytmiczne, przez co poszczególne numery zatraciły nieco wcześniejszą hipnotyczność. Słychać tam wkradającą się po cichu progresywność poprzez zastosowanie pokombinowanych i połamanych zagrywek. Piąty „Olm Og Bitter” jest trochę zachowawczym powrotem do korzeni, choć nie brakuje na nim nietuzinkowych dla tego typu metalu momentów. Kolejny „Old Old Death” jawi się trochę jako Khold na przyśpieszonych obrotach w szybszych partiach i jako Sarke w tych wolniejszych. Black metalowa typowość tutaj zanika, a wkracza masa pomysłów, przypominających raczej mroczny rock ‘n’ roll niż black metal. No i w końcu przychodzi czas na najnowszy „Fandens Kall”. Po pierwszym odsłuchu miałem wrażenie, iż Tulus przepoczwarzył się zupełnie w brata bliźniaka, czyli Khold. Bardzo podobne riffy, motoryka, zastosowane środki wyrazu oraz wokalizy Gard’a, który we właściwy sobie sposób artykułuje słowa na kształt wydawania rozkazów, cedząc je z niesamowitą nienawiścią. Jedynymi różnicami w porównaniu do „Svartsyn” są „odchudzona” sekcja rytmiczna i z racji użycia jednej gitary, mniej zwarta struktura dźwięku tejże. Jednakże poza rzeczonymi tercet z Oslo nie zatraca aż tak bardzo swej tożsamości. Po wnikliwym i ponownym odsłuchu zaczyna wychodzić na powierzchnię prawdziwe oblicze tego albumu. Oprócz symptomatycznych pierwiastków zaczerpniętych z „lustrzanego odbicia”, raczą słuchacza tym czym zaczęli przyzwyczajać na czwartej produkcji. Pomiędzy nutami, płynącymi w średnich i wolnych tempach, bo szybsze kanonady zdarzają się raczej rzadko, zapodają również sporo klimatycznych zwolnień, zdarzają się również wstawki na pianinie jak i kobiece śpiewy. Niekiedy wręcz black ‘n’ roll’owe riffy przeradzają się w pływające akordy, zza których dobiegają do naszych uszu nie do końca „czyste” struny, zagęszczając w danym momencie architekturę utworu. Ustawiczne wprowadzanie nowych pomysłów, które mają źródło w pokrewnych gatunkach i tym samym wstrzykując pewną nieschematyczność do granego przez Tulus black metalu, dostaliśmy ciąg dalszy „Old Old Death”, lecz potężniejszy i jeszcze dojrzalszy. Dziwne jest to, że w przypadku takiego muzykowania, rozwój nie oznacza nic złego, ponieważ nie jest zupełnie rażący i odbywa się w ramach wyznaczonych wartości, nie odciskając żadnego piętna na black metalu, który mógłby go jakoś zdyskwalifikować. Cały czas jest to siarczysty bleczur, tylko ze smakiem poddany transformacji. Co z tego, że Khold i Tulus się wzajemnie przenikają, dwie ostatnie płyty Darkthrone także mocno romansują z Sarke. Wyjścia nie ma, czy to się komuś podoba, czy nie. „Fandens Kall” to „dorosły” black metal, nie wkraczający w minimalnym nawet stopniu w „post”. Gdyby w tak trafny sposób Metallica nagrywała thrash do dzisiaj, to bym miał ich wszystkie materiały na półce.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz