Tulus
„Fandens Kall”
Soulseller Records 2023
Tego
tercetu nikomu chyba przedstawiać nie trzeba, bo komponują od trzydziestu dwóch
lat i każdy odbiorca black metalu powinien doskonale się orientować co to za
jedni. Co prawda nie rozpieszczają zanadto swoich wyznawców, ponieważ ich
właśnie nadchodzący nowy album, jest dopiero siódmym w długiej karierze. Dla
porównania ich koledzy z Darkthrone mają tychże dwadzieścia, ale mniejsza z
tym. Po przesłuchaniu, zapowiedzianego na 17 lutego „Fandens Kall” jestem lekko
skonfundowany, gdyż tak naprawdę wprawił mnie w niemałe osłupienie, ale po
kolei. Pierwsza płyta Norwegów „Pure Black Energy” była typowym jak na tamte
czasy black metalowym rzępoleniem. Oczywiście mieli oni swój odrębny styl, lecz
ogólny wydźwięk był jednoznaczny. Na następnym „Mysterion” ugruntowali swój
styl, wprowadzając przy okazji kilka nowych elementów jak syntezatorowe tła,
gdzieniegdzie operowe chórki, pojawił się też wyraźnie słyszalny bas. Trzeci
krążek „Evil 1999” to kontynuacja poprzednika, jednak brzmienie stało się
gęściejsze, a charakter całości był jakby agresywniejszy. Po ośmiu latach
milczenia wracają z „Biography Obscene” i zadziwiają wszystkich. Nagle w ich
muzyce można było znaleźć wiele innowacji, do których zaliczyć trzeba użycie
skrzypiec, saksofonu, pianina i podążających za głównym wokalem głosów
żeńskich. Aranże były tam bardziej rytmiczne, przez co poszczególne numery
zatraciły nieco wcześniejszą hipnotyczność. Słychać tam wkradającą się po cichu
progresywność poprzez zastosowanie pokombinowanych i połamanych zagrywek. Piąty
„Olm Og Bitter” jest trochę zachowawczym powrotem do korzeni, choć nie brakuje
na nim nietuzinkowych dla tego typu metalu momentów. Kolejny „Old Old Death” jawi
się trochę jako Khold na przyśpieszonych obrotach w szybszych partiach i jako
Sarke w tych wolniejszych. Black metalowa typowość tutaj zanika, a wkracza masa
pomysłów, przypominających raczej mroczny rock ‘n’ roll niż black metal. No i w
końcu przychodzi czas na najnowszy „Fandens Kall”. Po pierwszym odsłuchu miałem
wrażenie, iż Tulus przepoczwarzył się zupełnie w brata bliźniaka, czyli Khold.
Bardzo podobne riffy, motoryka, zastosowane środki wyrazu oraz wokalizy Gard’a,
który we właściwy sobie sposób artykułuje słowa na kształt wydawania rozkazów,
cedząc je z niesamowitą nienawiścią. Jedynymi różnicami w porównaniu do
„Svartsyn” są „odchudzona” sekcja rytmiczna i z racji użycia jednej gitary,
mniej zwarta struktura dźwięku tejże. Jednakże poza rzeczonymi tercet z Oslo
nie zatraca aż tak bardzo swej tożsamości. Po wnikliwym i ponownym odsłuchu
zaczyna wychodzić na powierzchnię prawdziwe oblicze tego albumu. Oprócz
symptomatycznych pierwiastków zaczerpniętych z „lustrzanego odbicia”, raczą
słuchacza tym czym zaczęli przyzwyczajać na czwartej produkcji. Pomiędzy
nutami, płynącymi w średnich i wolnych tempach, bo szybsze kanonady zdarzają
się raczej rzadko, zapodają również sporo klimatycznych zwolnień, zdarzają się
również wstawki na pianinie jak i kobiece śpiewy. Niekiedy wręcz black ‘n’ roll’owe
riffy przeradzają się w pływające akordy, zza których dobiegają do naszych uszu
nie do końca „czyste” struny, zagęszczając w danym momencie architekturę
utworu. Ustawiczne wprowadzanie nowych pomysłów, które mają źródło w pokrewnych
gatunkach i tym samym wstrzykując pewną nieschematyczność do granego przez
Tulus black metalu, dostaliśmy ciąg dalszy „Old Old Death”, lecz potężniejszy i
jeszcze dojrzalszy. Dziwne jest to, że w przypadku takiego muzykowania, rozwój
nie oznacza nic złego, ponieważ nie jest zupełnie rażący i odbywa się w ramach
wyznaczonych wartości, nie odciskając żadnego piętna na black metalu, który mógłby
go jakoś zdyskwalifikować. Cały czas jest to siarczysty bleczur, tylko ze
smakiem poddany transformacji. Co z tego, że Khold i Tulus się wzajemnie
przenikają, dwie ostatnie płyty Darkthrone także mocno romansują z Sarke.
Wyjścia nie ma, czy to się komuś podoba, czy nie. „Fandens Kall” to „dorosły”
black metal, nie wkraczający w minimalnym nawet stopniu w „post”. Gdyby w tak
trafny sposób Metallica nagrywała thrash do dzisiaj, to bym miał ich wszystkie
materiały na półce.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz