niedziela, 15 stycznia 2023

Recenzja SARAYASIGN „Throne of Gold”

 

SARAYASIGN

„Throne of Gold”

Melodic Passion Records 2022

Dziwnie czasami układają się pewne sprawy w tej naszej muzycznej podróży. Płyty, które powinny nas totalnie rozjebać, ledwo delikatnie połechcą, a albumy, które podług naszych gustów powinniśmy zlać ciepłym strumieniem moczu (oczywiście czysto teoretycznie), wchodzą niczym zimna gorzałka własnej produkcji. Książkowym wręcz przykładem takiej właśnie płytki jest debiutancki album szwedzkiej eskadry Sarayasign nazwany przez swych twórców „Throne of Gold”. Skandynawowie rzeźbią bowiem w klimatach Melodic Hard & Heavy, czyli stosunkowo daleko od moich codziennych, dźwiękowych upodobań, mimo to jednak ma w sobie ta płytka coś, co sprawiło, że słuchałem jej z bananem na ryju, który zapewne, gdyby nie uszy owinąłby mi się wokół głowy. Przepis na to, co grają,jest w zasadzie prosty, jak konstrukcja cepa. Męska, konkretna sekcja rytmiczna, dobre, zadziorne riffy, wyśmienite, dopracowane partie solowe i mocne, czyste, rockowe wokale. Wszystko to doprawione parapetem o klasycznym wydźwięku i rasowymi, nienachalnymi melodiami. No i gotowe. Recepturę tą trzeba jednak umieć zastosować w praktyce, a wiadomo wszak, że niektórzy i wodę na herbatę potrafią przypalić. Kwintet z Örebro zalicza się jednak do tych, co potrafią (a nie tylko chcą), więc „Tron Ze Złota” trzyma poziom i choć ekstatycznych uniesień może nie dostarcza, to słucha się go z dużą dozą przyjemności. Za eksperta od Hard & Heavy się nie uważam, ale z tego, co liznąłem w tym stylu, wydaje mi się, że muza Sarayasign powinna przypaść do gustu fanom twórczości Symphony X, Dio, Avantasia i Queensrÿche z czasów „Operation: Mindcrime” i „Empire”. Niezależnie jednak od pewnych podobieństw, które niejako są naturalną koleją rzeczy, album ten jest odpowiednio wyważony i spójny, a nade wszystko posiada własną tożsamość. Ogromną zaletą tej płytki w moich oczach jest także to, że granie to osadzone jest bardzo mocno w starej szkole tego gatunku, więc jest przy czym tupnąć kopytem, czy zarzucić dyńką, a i pośpiewać pod prysznicem także można bez jakiejkolwiek żenady. No i jeszcze jedno. „Throne of Gold” to absolutnie nie jest płyta zawierająca jakąkolwiek wirtuozerię (i całe kurwa szczęście). To raczej bardzo dobre rzemiosło i być może dlatego ten krążek tak przypadł mi do gustu. Jeżeli zatem nie dostajecie ognistej wysypki i rozstroju żołądka na dźwięk słów Hard & Heavy, to polecam, abyście sprawdzili tę płytkę. Naprawdę warto.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz