Pragnavit
„Paustaraga”
Werewolf
Prom. 2022
Miałem w życiu dwie kasety z muzyka filmową. Były to
ścieżki do „1492: Wyprawa do raju” oraz „Ostatni Mohikanin”. Obie równie mocno
rozbudzały moje zmysły, wywołując wizje bez oglądania ruchomych obrazów. Z Pragnavit
przy okazji „Paustaraga” spotykam się po raz pierwszy, mimo iż ten projekt ma
już na koncie kilka większych wydawnictw. Natomiast wspomniane pozycje filmowe
wymienione zostały nie bezcelowo. Nie chodzi mi bynajmniej o wpływy czysto
muzyczne na twórczość Białorusinów, lecz wspólny mianownik, czyli sposób
oddziaływania na zmysły słuchacza. Muzyka Pragnavit to coś więcej niż tylko
piosenki do słuchania. Podchodząc do tych nagrań z doskoku, ominie nas cała ich
istota. To tak jak byśmy kosztowali lizaka przez folię. W tych dźwiękach
mieszkają bowiem naturalne, żywe uczucia, prawdziwe emocje, prastare duchy,
anioły i demony, dusze przodków, leśne skrzaty, borostwory i siwobrody Gandalf.
Wszystko czego zapragniecie, albo wszystko co wam podyktuje wyobraźnia, tudzież
podświadomość. „Paustaraga” to podróż przez kolorowy niczym ogon pawia świat,
przez dźwięki dark ambientowe, folkowe, etniczne i rytualne tworzone za pomogą
piszczałek, kotłów, kobzy, tamburyna i całego wachlarza instrumentów ludowych,
strzelającego w ognisku drewna, odgłosów natury, mantrycznych recytacji i
dziewiczych śpiewów. Bogactwo stosowanych środków ma jednak w tym przypadku
pełne uzasadnienie, bowiem album ten pełen jest momentów pięknych, smutnych,
zaskakujących… Chwilami można mieć skojarzenia z twórczością Dead Can Dance czy
Clannad, jednak to tylko niewielkie, a na pewno nie wszystkie, drogowskazy
mające na celu zarysowanie wam ogólnego klimatu „Paustaraga”. Zdecydowanie
odpowiedniego uroku dodaje tym kompozycjom wszechobecny język narodowy twórców.
Klimat, jaki został tu stworzony wciągnął mnie po czubek głowy i przez wiele
wieczorów nie mogłem się od tej płyty oderwać, za każdym razem wsiąkając coraz
głębiej i odkrywając w tej muzyce coraz to więcej intrygujących elementów. Mimo
iż krążek ten trwa siedemdziesiąt pięć minut, czas przy nim całkowicie traci
swoje znaczenie, wręcz znika. Uwielbiam tego typu hipnotyzery. Gdybym usłyszał
ten materiał z miesiąc wcześniej, to pewnie znalazłby się on wśród najlepszych
płyt w moim osobistym podsumowaniu roku. Cudowna, emocjonalna i tajemnicza, wręcz
szamańska płyta.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz