Space
Headbangers
„Black Garage Punks”
Bestial Invasion 2023
Co jest potrzebne, by zmontować zajebistą imprezę
dla metalowców aged czterdzieści plus? Mocno schłodzona wudzia, coś na
zagrychę, najlepiej kiszony, twardy, o smaku babcinym, nie jakiś ze zjebanego
marketu, koreczki przepisu mojego kolegi z piaskownicy, czyli słonina plus
suchar, bilet dla bab do kina na maraton nocny, no i rzecz najważniejsza. Dobra
muza w klimacie lat minionych. Jeśli nie macie pomysłu na tą ostatnią, to
właśnie mam coś pod ręką. Nowy projekt Yasuyuki, kolesia znanego choćby z
takich składów jak Abigail czy Barbatos. Już sam tytuł powołanego przez tego
pana do życia Space Headbenagers jest w chuj wymowny, a muzyka zawarta na
debiutanckim krążku, jedynie jego znaczenie podkreśla. Znajdziecie tu niecałe
pół godziny muzyki prostej, wkurwionej i na wskroś staroszkolnej. Opartej na
dosłownie kilku chwytach, maniakalnie chwilami powtarzanych, do bólu
schematycznych i nieskomplikowanych. Tak, mam na myśli ową regułę na
przestrzeni całego krążka, nie pojedynczych tracków, bowiem ustalony na
początku rytm przewija się w zasadzie przez zdecydowaną większość kompozycji.
Żadna z nich z kolei nie wyróżnia się złożonością. Chwilami można odnieść
wrażenie, że słuchamy w kółko tego samego numeru, jedynie w odmiennej tonacji i
z innym tekstem. Te też nie grzeszą filozofią. Dawaj pierwszy z brzegu “We
Worship Satan” : „We worship Satan, We worship Satan, We worship Satan, We Love
to Fuck, Sex, Drinks and Metal, Bang Your Head”. Koniec cytatu, koniec poematu.
Jakieś pytania? Nikt się tu nie pierdoli, nie wymyśla koła na nowo, nie sili na
awangardę. Piosenki Space Headbangers to w prostej linii mikstura sporządzona z
takich składników jak Venom, GG. Allin i Ramones. Czy komuś to przeszkadza? Że
pięćdziesięcioletni Kitajec napierdala muzę na wskroś starą i za chuj
nieoryginalną? Zwłaszcza jeśli robi to z takim jajem? No mi akurat nie. Wręcz
przeciwnie. Przy dźwiękach „Black Garage Punks” ognista sama nalewa się do
kieliszków i aż chce się wykrzyczeć te płynące swobodnie chwytliwe refreny,
śpiewane tak samo staroszkolnym stylem, jak muzyka im towarzysząca. Pierdolę,
nie będę się rozpisywał. Ten krążek jest w chuj wyjebisty, zagrany na totalnym
luzie, bez najmniejszej spiny i w sumie to w dupie mam, że jest autorstwa
znanego muzyka. I bez tego włączyłbym go, bardzo zresztą głośno, przy
najbliższej okazji, kiedy to odwiedzą mnie koledzy z podwórka, którzy tak samo
jak ja, pogubili już jakiś czas temu włosy, ale nigdy nie pozwolili, by płonący
w ich sercach płomień wygasł. Brzmi to banalnie? No i bardzo dobrze! Tak samo
brzmi debiut Space Headbenagers. Słuchać albo wypierdalać!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz