„Rapture”
Hammerheart Records 2022
Nie
wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale mam wrażenie, że ostatnimi czasy rozpoczął
się prawdziwy sezon na powroty zza grobu. Reaktywowało się ponownie lub
wznowiło działalność po okresie zawieszenia w próżni wiele zespołów, które
rozpalały zmysły fanów kilka dekad temu wstecz. Oczywiście jedni wykonali mniej
lub bardziej spektakularny comeback, inni natomiast zaliczyli totalną padaczkę
i ponownie dali se siana. Gdyby zaprowadzić swoisty ranking powrotnych płyt, to
tegoroczny, dziewiąty w dyskografii album szwedzkich weteranów z Lord Belial
znalazłby się, moim skromnym zdaniem zdecydowanie w czubie tej tabeli. Panowie
powrócili po 14 latach ciszy i pozamiatali naprawdę konkretnie, nagrywając
jeden ze swych najlepszych materiałów, choć paradoksalnie nie pokazali na nim
nic, czego byśmy już nie znali choćby z „Kiss the Goat”, czy „Enter the
Moonlight Gate”. Ta płytka mogłaby śmiało ukazać się w drugiej połowie lat
90-tych, kiedy to swe triumfy święciły takie albumy jak „Far Away From the Sun”,
„The Coming of Chaos”, „Storm of the Light’s Bane”, „Ancient God of Evil”, „Darkside”,
„Diabolical”, „Nord…”, czy „Slaughtersun (Crown of the Triarchy)”. Zaprawdę,
wpisała by się ta produkcja w nurt tamtych czasów wręcz idealnie, nawet
brzmieniowo. Szwedzka horda wymiata zatem, jak za najlepszych czasów, prezentując
jadowity, zimny, nienawistny, acz stosunkowo melodyjny Black Metal, emanujący
charakterystyczną, mroczną, majestatyczną atmosferą.No posłuchajcie tylko
takiego „Legion”, „On a Throne of Souls”, „Rapture of Belial”, czy „Lux
Luciferi”. Siarczyste beczki, wyśmienite, agresywne, chłodne riffy, doskonałe
solówki i rasowe, diaboliczne wokale, a wszystko to powleczone całunem
ciemności. Ja nie mam kurwa więcej pytań. Tak więc można powiedzieć, że
„Zachwyt” to 666% Lorda Beliala w Lordzie Belialu. A tak już całkiem poważnie.
Jeżeli ktoś z Was do teraz lubi i ma w swej kolekcji pierwsze trzy albumy
zespołu, to możecie być pewni, że „Rapture” Was nie zawiedzie, zwłaszcza że
prócz wylewającego się z niej bluźnierstwa napotkacie tu także nieco bardziej
subtelne aranżacje i aspekty, które nie od razu uderzają frontalnie. Nie
spodziewałem się, że ten krążek aż tak sprowadzi mnie do parteru. Chyba postawiłem
już krzyżyk (oczywiście odwrócony) na tej hordzie i nie wierzyłem, że będą
jeszcze w stanie nagrać tak zaciekły, intensywny i złowieszczy album. No i całkiem
zasłużenie, dostałem po mordzie. W tym przypadku jednak chętnie nadstawię drugi
policzek. Bardzo dobry krążek.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz