URFERD
„Resan”
Black Lodge Records 2022
Rzadko zdarza się, aby
kapele parające się Folkiem, czy Neofolkiem wywoływały u mnie jakieś głębsze
emocje. Lubię sobie co prawda zarzucić od czasu do czasu płytkę z takim
graniem, ale traktuję ją raczej jako pewnego rodzaju przerywnik i w pewnym
sensie oczyszczenie głowy z zalegających tam złogów ciężkiego mielenia (coś w
rodzaju oczyszczenia imbirem kubków smakowych przy konsumpcji sushi). Raz na
jakiś czas zdarza się jednak i w tym gatunku materiał, który potrafi poruszyć
mnie zdecydowanie bardziej. W tym roku do takich produkcji można niewątpliwie
zaliczyć debiutancki album długogrający szwedzkiego projektu Urferd
zatytułowany „Resan”. Praktycznie (teoretycznie zresztą też) całą
odpowiedzialność za ów zespół ponosi pan Daniel Beckman, gdyż to w jego umyśle
się on zrodził. Słucham sobie tej płytki kolejny już raz i choć ekspertem w tej
dziedzinie nie jestem, to mam wrażenie, że Folk, czy też Neofolk (a w tym
przypadku Nordic Folk) o takiej jakości zdarza się naprawdę rzadko. Muzyka
zawarta na „Resan” buduje bowiem za pomocą tradycyjnego instrumentarium niemal
kinowe pejzaże dźwiękowe, które mamią, hipnotyzują i trudno wyrwać się spod ich
uzależniającego wysoce wpływu. Usłyszymy tu wiele ciekawie zastosowanych
różnorakich instrumentów smyczkowych, dzwonków i tradycyjnej maszynerii perkusyjnej. Nie mogło zabraknąć liry korbowej
(a przynajmniej moje narządy słuchu ją tam wychwyciły), a wokale oczywiście
posiadają wiele barw, choć w większości utrzymane są raczej w ponurych tonach.
Muzyka tworzona przez Daniela płynnie przechodzi od dynamicznych, ekspansywnych
patentów do niemal epickich hymnów nie zapominając po drodze o melancholijnych,
bardziej subtelnych i tajemniczych fakturach naznaczonych mizantropią. Klasycznie
rzeźbione, organiczne melodie, które bardzo skutecznie penetrują masę szarą w
mózgu, prawie naturalnie potrafią przekształcić się w prawdziwą epopeję, o ile
tak będzie chciał twórca tego krążka. Odnoszę także wrażenie, że kierownik tego
zespołu tworzy też gdzieś typowo metalowe dźwięki, bądź sporo ich słucha, gdyż
niektóre struktury tej płyty są wg mnie jako żywo na nich oparte. Najważniejsze
jest jednak to, że swe wizje przelewa on w muzykę w sposób naturalny i niemal
automatyczny, bez jakiegokolwiek wysiłku, czy też parcia na osiągnięcie
zamierzonego celu. Właśnie dlatego ta płyta ma taką siłę oddziaływania i tak
mocno potrafi uzależnić od siebie słuchacza. Niewątpliwą siłą tego albumu jest
także to, że choć każdy zawarty tu wałek posiada własną tożsamość, to wszystkie
one łączą się tu w jedną, spójną opowieść, a płytka jako całość jest niemal jak
zapomniany rytuał mocy. Wielu subtelnych zagrywek i bogatych ornamentów nie
dałoby się usłyszeć, gdyby nie żywe, naturalne brzmienie tego krążka. Bez tego
tradycyjna perkusja nie brzmiałaby tak soczyście, a album ten nie zachowałby
tego rozmachu i mistycznego szlifu, jakim się charakteryzuje. Naprawdę świetna
płytka. Ale, ale, jeszcze nie powiedziałem Wam, jakie odczucia miałem podczas
obcowania z tym krążkiem, a myślę, że to bardzo ważna, o ile nie kluczowa
sprawa w tej materii. Otóż słuchając „Resan”, miałem wrażenie, że podróżuję po
zamglonych, skandynawskich, nieprzyjaznych lasach, próbując znaleźć właściwą
drogę w tym mrocznym, zabójczym gąszczu pokrytych lodem ścieżek. Jednym słowem,
starałem się po prostu przeżyć. Chcecie poczuć się podobnie? Nic prostszego, wystarczy
zapodać sobie jedynkę Urferd. Tylko czy aby naprawdę chcecie się zmierzyć z
takimi doznaniami? Bardzo dobry w swym gatunku album. Mam nadzieję, że
powstanie jego ciąg dalszy.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz