niedziela, 8 stycznia 2023

Recenzja URFERD „Resan”

 

URFERD

„Resan”

Black Lodge Records 2022

Rzadko zdarza się, aby kapele parające się Folkiem, czy Neofolkiem wywoływały u mnie jakieś głębsze emocje. Lubię sobie co prawda zarzucić od czasu do czasu płytkę z takim graniem, ale traktuję ją raczej jako pewnego rodzaju przerywnik i w pewnym sensie oczyszczenie głowy z zalegających tam złogów ciężkiego mielenia (coś w rodzaju oczyszczenia imbirem kubków smakowych przy konsumpcji sushi). Raz na jakiś czas zdarza się jednak i w tym gatunku materiał, który potrafi poruszyć mnie zdecydowanie bardziej. W tym roku do takich produkcji można niewątpliwie zaliczyć debiutancki album długogrający szwedzkiego projektu Urferd zatytułowany „Resan”. Praktycznie (teoretycznie zresztą też) całą odpowiedzialność za ów zespół ponosi pan Daniel Beckman, gdyż to w jego umyśle się on zrodził. Słucham sobie tej płytki kolejny już raz i choć ekspertem w tej dziedzinie nie jestem, to mam wrażenie, że Folk, czy też Neofolk (a w tym przypadku Nordic Folk) o takiej jakości zdarza się naprawdę rzadko. Muzyka zawarta na „Resan” buduje bowiem za pomocą tradycyjnego instrumentarium niemal kinowe pejzaże dźwiękowe, które mamią, hipnotyzują i trudno wyrwać się spod ich uzależniającego wysoce wpływu. Usłyszymy tu wiele ciekawie zastosowanych różnorakich instrumentów smyczkowych, dzwonków i tradycyjnej maszynerii  perkusyjnej. Nie mogło zabraknąć liry korbowej (a przynajmniej moje narządy słuchu ją tam wychwyciły), a wokale oczywiście posiadają wiele barw, choć w większości utrzymane są raczej w ponurych tonach. Muzyka tworzona przez Daniela płynnie przechodzi od dynamicznych, ekspansywnych patentów do niemal epickich hymnów nie zapominając po drodze o melancholijnych, bardziej subtelnych i tajemniczych fakturach naznaczonych mizantropią. Klasycznie rzeźbione, organiczne melodie, które bardzo skutecznie penetrują masę szarą w mózgu, prawie naturalnie potrafią przekształcić się w prawdziwą epopeję, o ile tak będzie chciał twórca tego krążka. Odnoszę także wrażenie, że kierownik tego zespołu tworzy też gdzieś typowo metalowe dźwięki, bądź sporo ich słucha, gdyż niektóre struktury tej płyty są wg mnie jako żywo na nich oparte. Najważniejsze jest jednak to, że swe wizje przelewa on w muzykę w sposób naturalny i niemal automatyczny, bez jakiegokolwiek wysiłku, czy też parcia na osiągnięcie zamierzonego celu. Właśnie dlatego ta płyta ma taką siłę oddziaływania i tak mocno potrafi uzależnić od siebie słuchacza. Niewątpliwą siłą tego albumu jest także to, że choć każdy zawarty tu wałek posiada własną tożsamość, to wszystkie one łączą się tu w jedną, spójną opowieść, a płytka jako całość jest niemal jak zapomniany rytuał mocy. Wielu subtelnych zagrywek i bogatych ornamentów nie dałoby się usłyszeć, gdyby nie żywe, naturalne brzmienie tego krążka. Bez tego tradycyjna perkusja nie brzmiałaby tak soczyście, a album ten nie zachowałby tego rozmachu i mistycznego szlifu, jakim się charakteryzuje. Naprawdę świetna płytka. Ale, ale, jeszcze nie powiedziałem Wam, jakie odczucia miałem podczas obcowania z tym krążkiem, a myślę, że to bardzo ważna, o ile nie kluczowa sprawa w tej materii. Otóż słuchając „Resan”, miałem wrażenie, że podróżuję po zamglonych, skandynawskich, nieprzyjaznych lasach, próbując znaleźć właściwą drogę w tym mrocznym, zabójczym gąszczu pokrytych lodem ścieżek. Jednym słowem, starałem się po prostu przeżyć. Chcecie poczuć się podobnie? Nic prostszego, wystarczy zapodać sobie jedynkę Urferd. Tylko czy aby naprawdę chcecie się zmierzyć z takimi doznaniami? Bardzo dobry w swym gatunku album. Mam nadzieję, że powstanie jego ciąg dalszy.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz