piątek, 5 stycznia 2024

Recenzja Bafomet „Baptized in Goat Blood”

 

Bafomet

„Baptized in Goat Blood”

Iron Fist Prod. / NWN! Rec. 2023

Bafomet to zespół z Japonii, który zapoczątkował swoją działalność w roku dwa tysiące piętnastym, choć wówczas jeszcze jako Sigil of Baphomet. Bardzo szybko przechrzcili się jednak na tę krótszą nazwę, pod którą zarejestrowali dwie domówki, kilka splitów i jeden pełen album. „Baptized In Goat Blood” jest ich uderzeniem numer dwa. I słowo „uderzenie” pasuje tu jak ulał, bo ten półgodzinny materiał to strzał w pysk jak ta lala. Panowie wyraźnie zakochani są w czasach dawno minionych, bo poza kilkoma wyjątkami, ich muzyka oparta jest na klasyce lat osiemdziesiątych. Ekipa z Saitama serwuje nam eksplodującą mieszankę klasycznego thrash / speed metalu, wchodzącymi miejscami nawet w rejony heavymetalowe, dodatkowo podrasowaną sporą dawką punka oraz black metalu, także tego drugofalowego. Z grubsza kitajce się w tańcu nie opierdalają, tylko grzeją mocno, konkretnie i do przodu. Mówiąc dokładniej, mam na myśli głównie riffowanie. Tnących głęboko niczym brzytwa harmonii tu nie brakuje i słychać wyraźnie, że warsztat muzyczny panowie mają opanowany solidnie. Biegają paluchami po gryfie, raz na czas jakiś zarzucając solówką (ta w „Leviathan’s Priest” rozkłada na łopatki), przy której brzmienie gitary może nieco kojarzyć się z wczesnym Bathory. Trzeba przyznać, że nawet bębniarz, którego zadaniem jest wystukiwanie prostego d-beatu pod klimat całości, nie ogranicza się do minimum i stara się te dość toporne uderzenia niejednokrotnie urozmaicać. Zresztą, niby pozostając w zamkniętych ramach „retro”, Bafomet przyłożyli się do roboty i sięgnęli nawet po północne tremolo („Resurrection” to niemal czysty black metal z początku lat dziewięćdziesiątych), dzięki czemu słychać na tym albumie wielowarstwowość wpływów.  Równie klasyczne i bezkompromisowe podejście mają muzycy do tekstów. „Lucifer”, „Evil Force”, „Witch’s Curse”, „Heavy Metal Avenger”… Starczy? Jednych to rozśmieszy, bo przecież dorośli i są teraz tacy, kurwa, kulturalni i poważni, inni wskoczą za tym w ogień. Ja zdecydowanie zaliczam się do grupy drugiej, bo największą zaletą tych piosenek jest ich autentyczność. To naprawdę brzmi szczerze i ma w sobie ogromną dawkę wkurwienia. Dla mnie takiego grania nigdy za dużo, co pewnie każdy już zauważył czytając moje teksty dotyczące podobnych płyt serwowanych przez Dying Victims. Jedyną wadą na tym wydaniu (mówię konkretnie o wersji CD ze szwedzkiego labelu) są błędnie oznaczone ścieżki. Ale kto by się takimi perdołami przejmował, skoro muzyka broni się sama Maniaków Bütcher, Gallower, Reaper (S), Ironhawk czy Hexecutor (celowo wymieniam tutaj ekipy współczesne) ten album przyprawi o szybsze bicie serca. Serdecznie polecam i idę napierdalać łbem.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz