Bafomet
„Baptized in Goat Blood”
Iron Fist Prod. / NWN! Rec. 2023
Bafomet to zespół z Japonii, który zapoczątkował
swoją działalność w roku dwa tysiące piętnastym, choć wówczas jeszcze jako
Sigil of Baphomet. Bardzo szybko przechrzcili się jednak na tę krótszą nazwę,
pod którą zarejestrowali dwie domówki, kilka splitów i jeden pełen album.
„Baptized In Goat Blood” jest ich uderzeniem numer dwa. I słowo „uderzenie”
pasuje tu jak ulał, bo ten półgodzinny materiał to strzał w pysk jak ta lala.
Panowie wyraźnie zakochani są w czasach dawno minionych, bo poza kilkoma
wyjątkami, ich muzyka oparta jest na klasyce lat osiemdziesiątych. Ekipa z
Saitama serwuje nam eksplodującą mieszankę klasycznego thrash / speed metalu,
wchodzącymi miejscami nawet w rejony heavymetalowe, dodatkowo podrasowaną sporą
dawką punka oraz black metalu, także tego drugofalowego. Z grubsza kitajce się
w tańcu nie opierdalają, tylko grzeją mocno, konkretnie i do przodu. Mówiąc
dokładniej, mam na myśli głównie riffowanie. Tnących głęboko niczym brzytwa
harmonii tu nie brakuje i słychać wyraźnie, że warsztat muzyczny panowie mają
opanowany solidnie. Biegają paluchami po gryfie, raz na czas jakiś zarzucając
solówką (ta w „Leviathan’s Priest” rozkłada na łopatki), przy której brzmienie
gitary może nieco kojarzyć się z wczesnym Bathory. Trzeba przyznać, że nawet
bębniarz, którego zadaniem jest wystukiwanie prostego d-beatu pod klimat
całości, nie ogranicza się do minimum i stara się te dość toporne uderzenia
niejednokrotnie urozmaicać. Zresztą, niby pozostając w zamkniętych ramach
„retro”, Bafomet przyłożyli się do roboty i sięgnęli nawet po północne tremolo
(„Resurrection” to niemal czysty black metal z początku lat
dziewięćdziesiątych), dzięki czemu słychać na tym albumie wielowarstwowość wpływów.
Równie klasyczne i bezkompromisowe
podejście mają muzycy do tekstów. „Lucifer”, „Evil Force”, „Witch’s Curse”,
„Heavy Metal Avenger”… Starczy? Jednych to rozśmieszy, bo przecież dorośli i są
teraz tacy, kurwa, kulturalni i poważni, inni wskoczą za tym w ogień. Ja
zdecydowanie zaliczam się do grupy drugiej, bo największą zaletą tych piosenek
jest ich autentyczność. To naprawdę brzmi szczerze i ma w sobie ogromną dawkę
wkurwienia. Dla mnie takiego grania nigdy za dużo, co pewnie każdy już zauważył
czytając moje teksty dotyczące podobnych płyt serwowanych przez Dying Victims.
Jedyną wadą na tym wydaniu (mówię konkretnie o wersji CD ze szwedzkiego labelu)
są błędnie oznaczone ścieżki. Ale kto by się takimi perdołami przejmował, skoro
muzyka broni się sama Maniaków Bütcher, Gallower, Reaper (S), Ironhawk czy
Hexecutor (celowo wymieniam tutaj ekipy współczesne) ten album przyprawi o
szybsze bicie serca. Serdecznie polecam i idę napierdalać łbem.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz