„Úpal”
Willowtip
Records 2023
Ostatni, recenzowany przeze mnie
materiał Kostnatĕní, czyli zeszłoroczna Ep’ka „Oheň Hoří Tam, Kde Padl” był dla
mnie, delikatnie rzecz mówiąc, typowym, pretensjonalnym przerostem formy nad
treścią. Nie wiem więc dlaczego sięgnąłem po „Úpal”, czyli drugi, pełny album
tego projektu, który to w tym roku ukazał się w barwach Willowtip Records? Może
skusiłem się ze względu na wytwórnię, wszak wiadomo, że to marka sama w sobie,
a może po prostu miałem nadzieję, że tym razem D.L. stworzy coś bardziej konkretnego
i mniej wiejskiego? Pomijając moje motywy, w pewnym stopniu miałem rację, gdyż
najnowsza produkcja amerykańskiego horda nie zalatuje już zabawą na klepisku i
jest nieco bardziej treściwa, ale mimo to nie trawię tych Black Metalowych (?)
eksperymentów, jakie serwuje nam muzyk odpowiedzialny w całości za ów ansambl.
Owszem, nie przeczę, facet potrafi grać i ma jakąś tam wyobraźnię twórczą,
jednak cały czas nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jego wypaczona kreatywność,
przekraczanie barier i łamanie konwencji odbywa się mocno na siłę. Ta muza
chwilami robi wrażenie, no bo jak tu nie uchylić czoła przed wysoce popapranymi
liniami wiosła, które lawirują pomiędzy chorymi, postrzępionymi dysonansami, harmoniami
wywróconymi do góry dnem, ciężkim, przytłaczającym pełzaniem z okolic Doom
Metalu, czy psychodelicznym zaginaniem nut w celu uzyskania tajemniczej
atmosfery? Bębny z kolei, najczęściej pozbawione są jakiejkolwiek równowagi, a
ich zmiany w obrębie rytmu, czy przejścia pomiędzy agresywnym jebnięciem a
cięższymi uderzeniami są tak kwadratowe, że bardziej irytują, niż zachwycają. Ogólnie
bardzo dużo na tej płycie dziwacznych tekstur o eksperymentalnym podłożu,
nieharmonijnych, przeplatających się, zniekształconych linii gitarowych, jak i
kontrapunktowych interakcji między nimi, atonalnych zagrywek, nieuporządkowanych
melodii, mikrotonów i nieszablonowego, abstrakcyjnego szaleństwa
instrumentalnego, jak i wokalnego. Problem w tym, że wszystko to poskładane
zusammen razem do kupy po prostu się wg mnie nie klei lub w najlepszym wypadku
trzyma na słowo honoru. Zamiłowanie twórcy do afrykańskiego i bliskowschodniego
folku też bynajmniej nie poprawia sytuacji. No i chyba najważniejsze. Black
Metal z założenia powinien być mroczny, zły i bluźnierczy. „Úpal” natomiast ze
złem, mrokiem i bluźnierstwem ma tyle wspólnego, co ja z biskupem polowym
Wojska Polskiego, albo i jeszcze mniej. Dźwięki, które tu słyszę, bardziej
kojarzą mi się z żarem pustyni i podróżą na wielbłądach w towarzystwie
plemienia nomadów, niż z czymkolwiek Diabelskim. Tak więc ci, którzy chcą,
niech smażą się w słońcu i wpierdalają pustynny kurz. Ja zdecydowanie wolę
smaki i aromaty piekła, więc „Úpal” do mnie nie trafia i nigdy nie trafi, a w
dodatku cały ten materiał, podobnie jak „Oheň…” jest dla mnie po prostu
przekombinowany. Jeżeli jednak mimo to macie ochotę się z nim zakolegować, to
zabronić tego nikomu nie mogę.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz