wtorek, 2 stycznia 2024

Recenzja Mutilation Case „MMXXII”

 

Mutilation Case

„MMXXII”

Metal Or Die Rec. / Defense Rec. / Mythrone Prom. 2023

Na zakończenie roku kolaboracja Defense / Mythrone, tym razem jeszcze przy współudziale Metal Or Die Records, zaserwowała nam wydawnictwo, które zaskoczyło mnie niejednokrotnie, pod wieloma względami. Po pierwsze, nazwa Mutilation Case skierowała moje myśli w kierunku jakiejś napierdalanki, gore/grindy, te sprawy. Jest zupełnie inaczej, ale o tym za chwilę. Dwa – tytuł. Byłem przekonany, że to jakaś demówka, podczas gdy „MMXXII” jest pełnym, debiutanckim krążkiem tego dwuosobowego tworu z Węgier. Okładka… Z dość nietypowym, nie powiem, że rzucającym na kolana, bo według mnie nieco głupawym, pomysłem umieszczenia rysunkowych portretów muzyków w rogu obrazka głównego. Hmm.. No OK. Jeśli już jednak przejdziemy do konkretów muzycznych, to zaskoczenie jest największe. Gdyby skupić się jedynie na liniach gitar i wokalu, znaczy jego głównym odcieniu, to dostaniemy nieco uproszczoną wersję szwedzizny, ze wskazaniem na Grave przede wszystkim. Czyli przeważnie średnie tempo z tendencją do masywnego riffowania w stylu klasycznie deathmetalowym. Już sam ten nagi kręgosłup brzmi bardziej autorsko niż wyłącznie odtwórczo, jak to często bywa, ale najistotniejszym walorem muzyki Mutilation Case są wszelkiego rodzaju dodatki. Panowie pokryli całość mnóstwem urozmaiceń. I to nie tylko fragmentami akustycznymi, niemal folkowymi, atmosferycznymi zwolnieniami czy elementami klawiszowymi. Zastosowane przez nich instrumentarium naprawdę potrafi zaintrygować, bo poza typowym syntezatorem (często wchodzącymi w dość futurystyczne frazy) usłyszymy na tych nagraniach harfę ustną, organy, saksofon czy coś w stylu ludowych cymbałów, diabli wiedzą co to konkretnie jest. Fajnie, ale żeby te ścieżki współgrały z metalową podstawą potrzebna jest jakaś pomysłowość i, ujmując kolokwialnie, pewna iskra. A na „MMXXII” każdy element idealnie wpasowuje się w całokształt dając nam finalnie muzykę, której nie znajduje się na każdym kroku. Niby do bólu klasyczną, a jednocześnie precyzyjnie podliftingowaną. Poza dość mechanicznymi akordami sporo na tym albumie gitarowych melodii w tle, co też niejednokrotnie silnie zaskakuje. Wbrew pozorom sporo się także chwilami dzieje za zestawem, i poza prostym d-beatem pojawiają się tam konkretniejsze kombinacje. Jeśli do tego dorzucimy koncept liryczny albumu, bardzo podobny do tego, z którego znany jest choćby nasz rodzimy Las Trumien, dodatkowo wyrażony w języku twórców, to powiem szczerze, że „MMXXII” to wydawnictwo cholernie ciekawe i wciągające. I uzależniające, bo słucham tych utworów już dłuższy czas i gryzą coraz bardziej. No i ten saksofon… Chyba od czasu Pan-Thy-Monium nie słyszałem równie dobrych linii tego instrumentu. Jeśli chcecie posłuchać czegoś awangardowego, jednocześnie nie błądzącego w rejonach zbyt mjentkich, to debiut Mutilation Case jest czymś, co mogę wam bardzo mocno zarekomendować.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz