niedziela, 14 stycznia 2024

Recenzja Plague God / Immortal Hammer “Wrath of Wolves”

 Plague God / Immortal Hammer

“Wrath of Wolves”

Werewolf Prom. 2023

Ostatnie dni grudnia przywiały z obozu Werewolf Promotion odrobinę czechosłowackiego black metalu w postaci splitu zatytułowanego „Wrath of Wolves”. Dawka to niewielka, bowiem oba zespoły, czeski Plague God oraz słowacki Immortal Hammer, zaprezentowały tutaj po jednym kawałku. Co prawda obie te kompozycje do najkrótszych nie należą, w wyniku czego dostajemy na talerzu jakieś szesnaście minut muzyki. No to jedziemy. Plague God miałem okazję poznać na początku tego roku za pośrednictwem Fallen Temple i wydanego przez nich debiutanckiego „New Veins for Old Blood”. W międzyczasie skład zespołu uszczupliła Kostuszanka, i obecnie projekt ten to twór jednoosobowy. Pod względem muzycznym niewiele się jednak zmieniło. Armo prezentuje nam swój sposób na odświeżenie klasycznego black metalu z okresu drugiej fali. Mimo korzystania ze sprawdzonych, niektórzy powiedzą „oklepanych” środków (czytaj: bzyczące gitary, mroźne akordy, kapka klawiszy dla odpowiedniego klimatu, północna melodyka, szorstki wokal i nieskomplikowana sekcja rytmiczna) wychodzi mu to naprawdę nieźle. Na tyle dobrze się słucha jego pomysłów, że te osiem minut mija zanim człowiek zdąży mrugnąć. Duża w tym zasługa odpowiedniej różnorodności, bo harmonie w trakcie „Tisice Let Lzi” zmieniają się kilkukrotnie, dzięki czemu nie wkrada się nuda. Przyznać jednak muszę, że sporym mankamentem jest tu dla mnie wyraźnie (chwilami zbyt wyraźnie) słyszalny automat perkusyjny. Uważam, że z żywym bębniarzem ten numer zabrzmiałby zdecydowanie lepiej. Niemniej jednak lipy nie ma i Plague God nadal jest na mojej liście nadziei czeskiego black metalu. Immortal Hammer był mi dotychczas znany jedynie z nazwy, ale jak widać, szybciej czy później wszystkie drogi się łączą. Panowie ze Słowacji nie wyprowadzają nas z zimowego klimatu, serwując równie mroźne, choć nieco bardziej melodyjne i klimatyczne spojrzenie na lata dziewięćdziesiąte i Półwysep Skandynawski. Nie ma tutaj silenia się na ekstremę, zdecydowanie większy nacisk położony jest na nastrój, co podkreślają wstawki w postaci fragmentu akustycznego, dźwięku świszczącego wiatru czy wycia wilków. Z tego też powodu pod koniec „Strážca lesov Karpát” można mieć lekkie skojarzenia z wikińskim etapem Bathory. Doskonale się ta kompozycja uzupełnia z utworem Plague God, co czyni ów split bardzo spójnym. Oczywiście nie jest to żadne mistrzostwo świata, lecz na tyle silna pozycja, że wypada ją mieć na swojej półce. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, iż kondycja w ramach rzeczonego gatunku za naszą południową granicą olimpijska raczej nie jest. Dlatego też warto sięgnąć po „Wrath of Wolves”, bo oba zespoły na pewno wybijają się ponad ichnią średnią krajową.

- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz