Plague God / Immortal Hammer
“Wrath of Wolves”
Werewolf Prom. 2023
Ostatnie dni grudnia przywiały z obozu Werewolf
Promotion odrobinę czechosłowackiego black metalu w postaci splitu
zatytułowanego „Wrath of Wolves”. Dawka to niewielka, bowiem oba zespoły,
czeski Plague God oraz słowacki Immortal Hammer, zaprezentowały tutaj po jednym
kawałku. Co prawda obie te kompozycje do najkrótszych nie należą, w wyniku
czego dostajemy na talerzu jakieś szesnaście minut muzyki. No to jedziemy.
Plague God miałem okazję poznać na początku tego roku za pośrednictwem Fallen
Temple i wydanego przez nich debiutanckiego „New Veins for Old Blood”. W
międzyczasie skład zespołu uszczupliła Kostuszanka, i obecnie projekt ten to
twór jednoosobowy. Pod względem muzycznym niewiele się jednak zmieniło. Armo
prezentuje nam swój sposób na odświeżenie klasycznego black metalu z okresu
drugiej fali. Mimo korzystania ze sprawdzonych, niektórzy powiedzą „oklepanych”
środków (czytaj: bzyczące gitary, mroźne akordy, kapka klawiszy dla
odpowiedniego klimatu, północna melodyka, szorstki wokal i nieskomplikowana
sekcja rytmiczna) wychodzi mu to naprawdę nieźle. Na tyle dobrze się słucha
jego pomysłów, że te osiem minut mija zanim człowiek zdąży mrugnąć. Duża w tym
zasługa odpowiedniej różnorodności, bo harmonie w trakcie „Tisice Let Lzi”
zmieniają się kilkukrotnie, dzięki czemu nie wkrada się nuda. Przyznać jednak
muszę, że sporym mankamentem jest tu dla mnie wyraźnie (chwilami zbyt wyraźnie)
słyszalny automat perkusyjny. Uważam, że z żywym bębniarzem ten numer
zabrzmiałby zdecydowanie lepiej. Niemniej jednak lipy nie ma i Plague God nadal
jest na mojej liście nadziei czeskiego black metalu. Immortal Hammer był mi
dotychczas znany jedynie z nazwy, ale jak widać, szybciej czy później wszystkie
drogi się łączą. Panowie ze Słowacji nie wyprowadzają nas z zimowego klimatu,
serwując równie mroźne, choć nieco bardziej melodyjne i klimatyczne spojrzenie
na lata dziewięćdziesiąte i Półwysep Skandynawski. Nie ma tutaj silenia się na
ekstremę, zdecydowanie większy nacisk położony jest na nastrój, co podkreślają
wstawki w postaci fragmentu akustycznego, dźwięku świszczącego wiatru czy wycia
wilków. Z tego też powodu pod koniec „Strážca lesov Karpát” można mieć lekkie
skojarzenia z wikińskim etapem Bathory. Doskonale się ta kompozycja uzupełnia z
utworem Plague God, co czyni ów split bardzo spójnym. Oczywiście nie jest to
żadne mistrzostwo świata, lecz na tyle silna pozycja, że wypada ją mieć na
swojej półce. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, iż kondycja w ramach rzeczonego
gatunku za naszą południową granicą olimpijska raczej nie jest. Dlatego też
warto sięgnąć po „Wrath of Wolves”, bo oba zespoły na pewno wybijają się ponad
ichnią średnią krajową.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz