„Death Mountain”
Trollzorn Records 2023
Pierwszy
duży album duńskiego Bloodgutter, który swą pieczęcią sygnuje Trollzorn Records,
to nie jest w żadnym razie płyta wybitna, bądź broń mnie Panie Szatanie,
awangardowa. I bardzo kurwa dobrze, bo kto powiedział, że oparty na kanonach
gatunku Metal Śmierci ma wytyczać nowe ścieżki, wywracać, czy też łamać
gatunkowe standardy? Death Metal w takim wydaniu ma niszczyć i miażdżyć, a
jedyne co ewentualnie może łamać i wywracać, to kości i wnętrzności. No i
właśnie dokładnie taki materiał stworzył Krwawy Rynsztok. „Death Mountain” to trochę
ponad 37 minut dobrego, fachowego, esencjonalnego, śmiertelnego grania, w
którym mieszają się wpływy Entombed, BlotThrower, Dismember, Autopsy i
Obituary. Rozpierdol robią chłopaki naprawdę konkretny, a do tego dźwięki,
jakie tworzą, nasycone są jadem oraz lepką krwią i unosi się nad nimi słodkawy
aromat gnijących zwłok. Przez większość czasu beczki gniotą okrutnie, choć i
przyjebać siarczystym blastem, czy złamać nieco rytmikę także bezproblemowo
potrafią. Grubo szyjący bas wgniata w podłoże i zapewnia tej produkcji
niesamowicie satysfakcjonujący groove. Obrzydliwe, zapaskudzone, rozdzierające
riffy wsparte solówkami o aparycji piły łańcuchowej i zaflegmionym, plugawym, gardłowym
growlem lokującym się gdzieś na wysokości pięt, bardzo skutecznie wywracają
flaczki, poniewierając przy tym, aż miło. Mimo że Duńczycy poruszają się po
dobrze znanych terytoriach, to czuć w ich muzyce szczeniacką wręcz szczerość i
pasję, a do tego niezaprzeczalna dynamika i inteligentne ułożenie zawartych na
tej płycie wałków sprawia, że siłę rażenia ma ten album niepodważalną, a jego
surowa, szorstka bezpośredniość powoduje, że krążek ten wchodzi równie dobrze,
co dobrze schłodzona wódeczka. Oczywiście można się tu jeszcze doszukiwać
bagnistych, niemal bluesowych rytmów, sprytnych przejść, zawziętych, wręcz Grindowych
faktur, czy szalonego swingu i niewątpliwie co bardziej dociekliwi słuchacze
wszystko to na tym materiale znajdą. Podstawa, jak i myśl przewodnia „Góry Śmierci”, to jednak tłusty, przytłaczający Old School Death
Fucking Metal! Czy można żądać czegoś więcej? Dla mnie w zupełności wystarczy,
choć za minimalistę się bynajmniej nie uważam.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz