wtorek, 23 stycznia 2024

Recenzja Hauntologist „Hollow”

 

Hauntologist

„Hollow”

No Solace 2024

No i w końcu wszyscy się doczekali. Wreszcie mamy debiut projektu The Fall’a i Darkside’a, który po zeszłorocznym i obiecującym singlu, zawiera osiem kawałków, składających się na niemalże trzy kwadranse muzyki. Nie wiem tylko jak go rozpatrywać. Czy jako całość, która jawi się nieco jak „mieszanka wedlowska”, czy rozkładając ją troszkę na czynniki pierwsze, gdyż z różnych elementów się jakby składa. Dobra, chuj. Wybieram opcję drugą. Zatem nie da się ukryć, że pierwsze dwa numery to „mglisty” black metal tylko poniekąd w bardziej przystępnej formie. Nie jest to minus, ponieważ obydwa mocno chwytają za gardło. Zarówno porywający „Ozymandian” jak i monumentalnie sunący oraz intensywnie się kończący „Golem”, niosą w sobie duży ładunek emocjonalny. Podobnie wybrzmiewa, następujący po ambientowym przerywniku, czwarty i energiczny „Deathdreamer”. Kompozycje te pomimo podobieństw do wiadomej kapeli w rezultacie ci dwaj panowie zagrali na swój własny sposób, umieszczając w nich charakterystyczne, powracające motywy w postaci lodowatych i mocno wkręcających się w synapsy, schizoidalnych tremolo. Gdy już moja czujność została uśpiona… ni stąd, ni zowąd wkracza tytułowy wałek, będący nawiązaniem do melancholijnych balladek w stylu późnej Katatonii, gdzie spokojne dźwięki płyną leniwie przed siebie w towarzystwie rozmarzonego wokalisty, aby w finale przerodzić się w kawalkadę zimnych riffów i tremolando. Szósty „Autotomy” to powrót na black metalowe tory i płynąc w wolnym tempie, dostojnie gniecie i wprowadza nutkę pesymizmu. Po tym zjeździe dopaminowym następuje kolejne zaskoczenie, wyrażające się poprzez siódmy „Gardermoen”, który jest niczym innym jak post-punkową wariacją z niepokojącymi akordami i czystymi wokalami na kształt schyłkowego Johan’a Edlund’a. Album wieńczy nastrojowy „Car Kruków”, podczas trwania, którego dziewczyna opowiada swój przygnębiający sen, uświadamiając potencjalnego słuchacza, o tym, że wszystko ma swój koniec, na który tak naprawdę nie będziemy nigdy gotowi. Pierwsza płyta Krakowian to niewątpliwie ciekawa pozycja i również wydarzenie na polskiej scenie. Cechuje ją oryginalne usposobienie jak i szczególne aranżacje, w które bez dwóch zdań ci utalentowani muzycy włożyli mnóstwo pracy, a plon jaki ona wydała jest zróżnicowaną propozycją, która pomimo dość dużej rozbieżności stylistycznej między poszczególnymi utworami, naszpikowana jest ojczyźnianym jestestwem twórców. Pomijając jej agresywne aspekty, to wyraźnie wylewa się z niej polski romantyzm, bo często przecież bywa tak, że słuchanie niektórych krajowych zespołów black metalowych jest niemalże jak czytanie Słowackiego czy Mickiewicza. Niemniej jednak ubolewam nad tym, iż tacy doświadczeni grajkowie rzucili się na tak duży eklektyzm, co w gruncie rzeczy uczyniło z „Hollow” zbiór przypadkowo ze sobą zestawionych kompozycji, a to w rezultacie go totalnie rozmydliło. Co by się stało, gdyby ten album nie powstał? Chyba nic.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz