Hauntologist
„Hollow”
No Solace 2024
No
i w końcu wszyscy się doczekali. Wreszcie mamy debiut projektu The Fall’a i
Darkside’a, który po zeszłorocznym i obiecującym singlu, zawiera osiem
kawałków, składających się na niemalże trzy kwadranse muzyki. Nie wiem tylko jak
go rozpatrywać. Czy jako całość, która jawi się nieco jak „mieszanka
wedlowska”, czy rozkładając ją troszkę na czynniki pierwsze, gdyż z różnych
elementów się jakby składa. Dobra, chuj. Wybieram opcję drugą. Zatem nie da się
ukryć, że pierwsze dwa numery to „mglisty” black metal tylko poniekąd w
bardziej przystępnej formie. Nie jest to minus, ponieważ obydwa mocno chwytają
za gardło. Zarówno porywający „Ozymandian” jak i monumentalnie sunący oraz
intensywnie się kończący „Golem”, niosą w sobie duży ładunek emocjonalny.
Podobnie wybrzmiewa, następujący po ambientowym przerywniku, czwarty i
energiczny „Deathdreamer”. Kompozycje te pomimo podobieństw do wiadomej kapeli
w rezultacie ci dwaj panowie zagrali na swój własny sposób, umieszczając w nich
charakterystyczne, powracające motywy w postaci lodowatych i mocno wkręcających
się w synapsy, schizoidalnych tremolo. Gdy już moja czujność została uśpiona…
ni stąd, ni zowąd wkracza tytułowy wałek, będący nawiązaniem do melancholijnych
balladek w stylu późnej Katatonii, gdzie spokojne dźwięki płyną leniwie przed
siebie w towarzystwie rozmarzonego wokalisty, aby w finale przerodzić się w
kawalkadę zimnych riffów i tremolando. Szósty „Autotomy” to powrót na black
metalowe tory i płynąc w wolnym tempie, dostojnie gniecie i wprowadza nutkę
pesymizmu. Po tym zjeździe dopaminowym następuje kolejne zaskoczenie,
wyrażające się poprzez siódmy „Gardermoen”, który jest niczym innym jak
post-punkową wariacją z niepokojącymi akordami i czystymi wokalami na kształt schyłkowego
Johan’a Edlund’a. Album wieńczy nastrojowy „Car Kruków”, podczas trwania,
którego dziewczyna opowiada swój przygnębiający sen, uświadamiając
potencjalnego słuchacza, o tym, że wszystko ma swój koniec, na który tak
naprawdę nie będziemy nigdy gotowi. Pierwsza płyta Krakowian to niewątpliwie
ciekawa pozycja i również wydarzenie na polskiej scenie. Cechuje ją oryginalne
usposobienie jak i szczególne aranżacje, w które bez dwóch zdań ci utalentowani
muzycy włożyli mnóstwo pracy, a plon jaki ona wydała jest zróżnicowaną propozycją,
która pomimo dość dużej rozbieżności stylistycznej między poszczególnymi
utworami, naszpikowana jest ojczyźnianym jestestwem twórców. Pomijając jej
agresywne aspekty, to wyraźnie wylewa się z niej polski romantyzm, bo często
przecież bywa tak, że słuchanie niektórych krajowych zespołów black metalowych
jest niemalże jak czytanie Słowackiego czy Mickiewicza. Niemniej jednak
ubolewam nad tym, iż tacy doświadczeni grajkowie rzucili się na tak duży
eklektyzm, co w gruncie rzeczy uczyniło z „Hollow” zbiór przypadkowo ze sobą
zestawionych kompozycji, a to w rezultacie go totalnie rozmydliło. Co by się stało,
gdyby ten album nie powstał? Chyba nic.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz