Blood
Red Throne
„Nonagon”
Soulseller Records 2024
To
już jedenasty album tej norweskiej kapeli, która działa od 1998 roku, racząc
swych fanów energetycznym death metalem. Niebawem, bo 26 stycznia dostaną oni
„Nonagon”. Zdaje się, że tytuł jak i liczba numerów na nim umieszczonych, nie
jest przypadkowa, gdyż tekstowo płyta ta nawiązuje do dziewięciu kręgów z
„Piekła” Dantego. Warstwa dźwiękowa chyba nikogo nie zaskoczy, ponieważ Blood
Red Throne po raz kolejny zapodał intensywną i brutalną jazdę, w której znaleźć
można także wiele elementów technicznego grania. Ten doskonale wyprodukowany
krążek poraża selektywnością, ale w przypadku tego typu muzykowania, nie może
być przecież inaczej. Poszczególne sekcje, idealnie ze sobą połączone, generują
bezwzględną muzykę, której gęstość oraz zmienne tempa nie tylko wgniatają w
glebę bądź rozrywają na strzępy, ale również działają jak „kolejka śmierci” z
diabelskiego lunaparku. Dzieje się tak poprzez szereg wplecionych w główne tekstury
wirtuozerskich zagrywek i odrealnionych solówek, które są niczym swoisty
dopalacz dla tego wydawnictwa. Przyspieszają one i tak już galopujące
kostkowanie oraz rytmiczne akordy, które zwalniają niekiedy, aby przygnieść nas
do ziemi i zaraz potem zalać naszą jaźń intensywnym blastem. Te fenomenalne
figury wprowadzają także w tutejsze kompozycje niemały pierwiastek szaleństwa, sprawiając,
że ten materiał jawi się momentami jako sen schizofrenika, w którym krew leje
się gęsto, mieszając się ze śluzem i ropą, a rzygi, wydobywające się z gardła
wokalisty, pokrywają wszystko kleistą flegmą. Najnowszy krążek Norwegów
udowadnia, że kwintet ten jest cały czas w formie i nie zamierza zwalniać.
Ponad czterdzieści minut bezkompromisowej napierdalanki w stylu Cannibal Corpse
czy Dying Fetus, która może dzisiaj być trochę postrzegana jako zbyt sztampowa,
lecz potrafi celnie przypierdolić w splot słoneczny lub jabłko Adama, a co się
z takim ciosem wiąże zapewne każdy wie. Soczysty death metal.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz