Nocturnal
Sorcery
„Captive
In The Breath Of Life”
Kvlt 2024
Dziewiątego
lutego powraca Nocturnal Sorcery ze swoim drugim albumem. Pierwszy był taki
sobie, gdyż posiadał dwie twarze tak jakby ci czterej panowie nie mogli się
zdecydować, w którą stronę pójść. Wpływy norweskiej drugiej fali mieszały się
na nim z fińskim podejściem, które lubuje się raczej w tanecznych melodiach. Czy
Nocturnal Sorcery wraz z „Captive In The Breath Of Life” wracają na
tarczy? Cóż, tak. Finowie odrobili
lekcję i postawili na jedną ze stron, choć nie do końca. Zrezygnowali z cepelii
na rzecz bardziej zdecydowanego w swym wyrazie kostkowania, uzyskując w ten
sposób nienawistny i dość szybki black metal, który ciska gradem i tnie skórę
niczym żyletki. Najnowsze wydawnictwo tej kapeli jest przy tym bardziej spójne
niż debiut. Nocturnal Sorcery już nie wybierają między wyżej wymienionymi
ujęciami czarciego muzykowania. Zdecydowali się na bezduszne i zaciekłe riffy,
wygenerowane oczywiście przez wysoko oraz twardo nastrojone gitary, które
skontrastowane z bulgoczącym basem i łomoczącą perkusją, tworzą niesamowity
efekt. Jak jeszcze dodamy do tego całkiem niezłe blackowe wrzaski Maledictus’a
Vult’a, to dostajemy dzieło kompletne. Wypełnione pędzącymi, zimnymi akordami,
które niekiedy przechodzą w miarowe zwolnienia, a także miejscami liźnięte
przez lodowate i niezwykle uwierające tremolo, które delikatnie naznaczone
fińską chwytliwością skręca w folkowe klimaty. Jednakże nie razi to wcale, bo
odciąża to chwilami ten materiał i lekko go urozmaica, a ich klasyczność
pozbawiona jest przaśności. Zresztą niemalże w każda nacja w swych kompozycjach
pozostawia pierwiastek kraju, z którego pochodzi, podkreślając tym samym swoją
tożsamość. Nocturnal Sorcery nagrało bardzo dobry i zwarty krążek. Czysty black
metal żywcem wyjęty z lat dziewięćdziesiątych, który nie pierdoli się tym razem
w tańcu.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz