poniedziałek, 5 lutego 2024

Recenzja Kalt Vindur „Magna Mater”

 

Kalt Vindur

„Magna Mater”

The Circle Music 2024

Odkąd ukazał się ich debiut, to Dukla przestała mi się kojarzyć jedynie z prozą Andrzeja Stasiuka, bo powiało z tej miejscowości black metalem. Pod koniec stycznia dmuchnęło znowu i przyniosło trzeci album tej podkarpackiej kapeli. Nowa płyta Kalt Vindur nie zaczyna się obiecująco. Pierwszy i zarazem tytułowy utwór zatrważa infantylną melodyką, która w zestawieniu z dość miękkimi riffami i akustycznymi wstawkami ostatecznie po prostu nuży. Słuchając go nie da się jednak nie zauważyć zmiany w muzyce tego kwintetu, która w porównaniu do poprzednich wydawnictw, nabrała wyraźnie mocy. Wszak warto przeżyć te inauguracyjne siedem minut, gdyż kolejny kawałek „Żywioły”, niesie ze sobą diametralną zmianę. Black metal w wykonaniu Kalt Vindur staje się nagle zdecydowany i agresywny. Akordy płynące tu głównie w średnich i szybkich tempach zamiatają naprawdę bardzo dobrze, siekając zwoje mózgowe, tworzą z nich befsztyk tatarski. Co najważniejsze tych pięciu panów komponuje bleczur wyłącznie na swoją modłę. Korzeni tej gędźby oczywiście nie dadzą rady się wyprzeć, ale w między podstawowe dla tego gatunku formy stylistyczne wplatają tyle różnych i nieoczywistych sposobów na kostkowanie oraz progresywnych zagrywek, że czyni to z „Magna Mater” skrajnie gęstą materię. Do jej kondensacji użyli cudnie brzmiącej sekcji rytmicznej, która nie jest tu jedynie dodatkiem, lecz na równi z wiosłami kreuje tą niezwykle silną falę uderzeniową, ekstra podbitą przez wściekłe i nieco histeryczne wokale Wojciecha Kozuba. Po dwóch pierwszych, takich sobie produkcjach, ci muzycy z powiatu krośnieńskiego powrócili z bezwzględnym materiałem, pozostawiając daleko za sobą mało wyrazisty bleczur z „Delusions” i „…And Nothing Is Endless”. Ewoluował on w boleśnie kąsający black metal, którego współczesne ujęcie nadało mu również wielowymiarowości i oryginalnego charakteru. Czuć w nim tą polską wyjątkowość, a także poprzez wyszukaną melodyjność i klasyczne wtrącenia, podkarpacki klimat. Soczyste i jednocześnie wysublimowane. Choć niefortunnie się zaczyna i trochę rozmydlając kończy go instrumentalny „Mist Over Cergova”, jak najbardziej polecam.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz