niedziela, 4 lutego 2024

Recenzja Sulfuric Hatred „Sulfuric Hatred”

 

Sulfuric Hatred

„Sulfuric Hatred”

Sentient Ruin Laboratories 2023

Tak, kurwa, o to właśnie chodzi! Pod koniec ubiegłego roku nakładem Sentient Ruin Laboratories, zresztą wytwórni, którą darzę ponadprzeciętną estymą, ukazał się debiutancki krążek Sulfuric Ruin. Odsłuchałem go dopiero teraz, i muszę się przyznać, leżąc cały czas na glebie, że niemiłosiernie przetrzepał mi mózg. Pizdnął mną o glebę aż pociemniało w oczach, oszczał, nasrał do papy i szyderczo zarechotał. „Sulfiric Hatred” to nieco ponad trzydzieści minut gruzowego wpierdolu. Ale nie takiego spod znaku choćby Tetragrammacide, aczkolwiek z indyjskimi herbatnikami często mi się dźwięki z tego albumu kojarzą, choćby przez zagęszczenie riffów czy nader brudne, garażowe, a jednocześnie smoliste brzmienie, ale bardziej urozmaiconego. Często sięgającego po bardziej współczesne, choć niezbyt obficie serwowane dysonanse, nieliczne nawiązania do tempa punkowego, a także piekielnie ciężkie zwolnienia. Chodzi o to, że muzyka na tym krążku jest niczym wściekły pies. Jego wściekłość wyraża się na kilku płaszczyznach. Choćby wokale, wkurwione niczym naćpany Helmkamp, i wcale nie nawiązuję tu bezpośrednio do barwy głosu, a bardziej do jego artykulacji. Linie gitarowe z kolei to prawdziwy rollercoaster, tudzież dwa, niejednokrotnie krzyżujące swoje ścieżki. Raz rzeźbiące rytmicznie pod Blasphemy, gdzie indziej wchodzące w rejony bardziej zaplątane technicznie. Na to wbijają solówki. Wcale nie dzikie, bo pewnie tego byście oczekiwali. Można powiedzieć, że kontrastująco melodyjne. Ponadto nie brak tutaj typowo brytyjskiego ciężaru spod znaku Bolt Thrower, choć może mniej chwytliwego niż w przypadku mistrzów. Kurwa, Sulfuric Hatred zdaje się zaczerpnęli ze wszystkiego co najlepsze, wymieszali najbardziej treściwe składniki klasyczne z nowszymi wynalazkami i wyszła im z tego taka miażdżąca petarda, że ciężko się ogarnąć. Ten album mieli kości w swoisty, wysublimowany sposób, z chirurgiczną precyzją dozując rozkosze bólu przybliżającego ostateczne rozstanie ze światem żywych. Jestem pozamiatany. Jednocześnie cieszę się, że w tym roku olałem robienie listy najlepszych płyt Anno Bastardi ’23, bo ten album zapewne byłby takim „spóźnialskim / przeoczonym”. Rozpierdol w trzy dupy!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz