INCANTATION
„Unholy Deification”
Relapse Records 2023
Pisanie
o nowej płycie takich zespołów jak Incantation to wbrew pozorom wcale nie jest
takie niełatwe zadanie. Wiadomo wszak, że to kapela należąca do zacnego grona
matuzalemów US Brutal Death Metalu, która ukształtowała poniekąd ten gatunek
(oraz mnie, jako oddanego wyznawcę Metalu Śmierci) i była inspiracją dla setek,
jeżeli tysięcy kapel na całym świecie. Nikt jednak nie mówił, że będzie lekko, łatwo
i przyjemnie, więc z odwagą w sercu, ale i zarazem z pewną taką nieśmiałością
wziąłem na klatę najnowszy album Incantation i już po pierwszych jego taktach
znalazłem się w poddańczej pozycji kolankowo-łokciowej przepraszając za me
wątpliwości i zarazem prosząc o więcej. Trzynasty (!!!) ich album długogrający,
to bowiem płyta wyborna, która ponownie wytarła mną podłogę oraz jej zakamarki
lepiej, niż mop marki Vileda. Jakże jednak mogło być inaczej, skoro najnowszy
krążek tych kultowców z Mekki Metalu Śmierci, dowodzonych przez niezmordowanego
Johna McEntee oparty jest niezmiennie na wzorcach, które sami wypracowali, a
które w swoim czasie totalnie mnie zepsuły? Ciężar tej płyty jest więc ponownie
kurwa niesamowity, niepodrabialny i zarazem charakterystyczny wyłącznie dla
Incantation. I bardzo kurwa dobrze, wszak Incantation, to do chuja Wacława
Incantation i basta! Zagłębiając się jednak w szczegóły, na „Unholy Deification”,
jak zawsze przywitają nas miażdżące, niszczycielskie
bębny, tłusty, rozrywający nie tylko tkanki miękkie, smolisty bas, zawiesiste,
grubo szyte riffy o apokaliptycznym wydźwięku i jedyne w swoim rodzaju,
bluźniercze growle Johna. To jednak tylko kręgosłup, na którym zbudowano
podstawy tej płyty. Trzynasty album panów z Florydy odważnie sięga także po
Black Metalowe struktury rytmiczne, wioślarskie, jak i produkcyjne, utrzymując
je jednak na wodzy i nie pozwalając im przejąć kontroli nad tą płytą. Podobnie
ma się zresztą sprawa z elementami grobowego Doom Metalu, choć akurat z tym,
poniekąd bliźniaczym gatunkiem zespół nauczył już sobie radzić dużo, dużo
wcześniej i niemal od zawsze jego elementy były obecne w twórczości tych
jegomości. Kurwa, no i co ja, biedny, poniekąd ukształtowany na ich muzyce,
szary Hatzamoth mam Wam więcej powiedzieć na temat „Bezbożnego Ubóstwienia”? Jak
dla mnie, to kolejna płytka Incantation, która po prostu miażdży i niszczy w
pizdu. Bezapelacyjnie i do samego końca. Jakieś pytania? Nie widzę. I dobrze,
bo wszelkie wyjaśnienia wydają mi się zbędne, wszak wszystko zostało już powiedziane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz