sobota, 24 lutego 2024

Recenzja Moon Incarnate „Hymns To The Moon”

 

Moon Incarnate

„Hymns To The Moon”

Iron Bonehead Productions 2024

To nowa kapela, ale składa się z dwóch starych wyjadaczy, którzy udzielają się w takich zespołach jak Valborg i Beyondition. Zatem Christian Kolf i Matin Vasari postanowili połączyć swe siły i powołać do życia Moon Incarnate. Nagrywali oni ten debiutancki album w Bonn, a ścieżki beczek rejestrował Peter Scartabello, co robił podobno w domu samego H.P. Lovecraft’a na Rhode Island. Co z tego wyszło? Otóż tradycyjny death-doom metal z małym liźnięciem wpływów gotyckich. Niemcy nic w sumie nowego nie wymyślili, bo ściśle w swojej muzyce nawiązują do klasyków tego gatunku z lat dziewięćdziesiątych. Słuchając „Hymns To The Moon” bez trudu wychwycić można zapożyczenia z wczesnego Paradise Lost, My Dying Bride, Tiamat czy Moonspell. Łatwo więc odgadniecie, jak wypada brzmienie tej produkcji, jak kształtują się tempa oraz jakiego typu akordy snują przygnębiające melodie. Do wszystkiego ci dwaj panowie dokładają trochę przerywników na czystych strunach, gdzie growle zamieniają na zwykły śpiew. Chwile te delikatnie pozwalają odetchnąć od masywnych i ponurych riffów, wprowadzając trochę melancholijnej atmosfery. Oczywiście nie należy zapomnieć o klawiszach, które odgrywają tutaj ważną rolę i raczej tego rodzaju death-doom nie mógłby się bez nich obyć. Niby nic nadzwyczajnego, lecz wydaje mi się, że najistotniejszy na tym wydawnictwie jest klimat. Dźwięki generowane przez Moon Incarnate malują chmurne, księżycowe krajobrazy, które spowija gęsta mgła. Gdzieś tam skrywa się śmierć i niewyobrażalny strach. Ciekawa i przy tym całkiem przystępna płyta, która posiada przytłaczający charakter, ale mimo to wchodzi gładko. Przyjemny powrót do lat minionych, kiedy takiego grania było mnóstwo, a ostatnio odeszło w zapomnienie.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz