Rarog'g
„Homo Ad Fundum”
Independent 2024
Słuchając trzeciej płyty Rarog’g naszła mnie pewna,
choć wcale nie odkrywcza, myśl. Otóż bez znanych nazwisk czy znajomości, nawet
jeśli tworzy się naprawdę dobrą muzykę, niezmiernie ciężko przebić się dziś na rynku
wydawniczym. Nie wiem jak brzmiały poprzednie wydawnictwa zespołu, choć bankowo
zaraz to nadrobię, ale bardzo dziwi mnie fakt, iż taki materiał jak „Homo Ad
Fundum” ukazuje się nakładem własnym. Zestawiając te nagrania choćby z, żeby
daleko nie szukać, mocno promowanym obecnie Hauntologist, Rarog’g wygrywa ten
pojedynek przez nokaut już w drugiej rundzie. Dlaczego? Choćby dlatego, że ich
najnowszy album zdecydowanie wymyka się naklejaniu jednej łatki i porównaniom
do konkretnych wzorców. Nawet jeśli gdzieś tam przebrzmi nawiązanie do dwóch
głównych standardów na krajowym poletku, czyli Furii i Mgły, to są to jedynie
delikatne, bardzo naturalnie wplecione wtrącenia. Nie znaczy to bynajmniej, że
black metal załogi z Małopolski jest jakiś odkrywczy czy awangardowy. On nawet
na metr nie wychyla łba poza standardy drugofalowe, a jeśli to czyni, to
bardziej w kierunku fali pierwszej niż nowoczesnym rozwiązaniom. Siłą tego
albumu jest bezapelacyjnie jego równy poziom. Naprawdę ciężko znaleźć tu jakiś
fragment, który wydał by się zbędny. I to bez różnicy, czy Rarog’g grzeją mocno
do przodu, serwując lodowate tremolo, czy przechodzą w rejony bardziej
melodyjne i poniekąd melancholijne. Duża w tym zasługa umiejętności muzyków.
Słychać, że panowie warsztat mają opanowany na wysokim poziomie (choćby w
krótkich, oszczędnie serwowanych, ale stojących na naprawdę wysokim poziomie
solówkach), lecz jakby celowo swoimi umiejętnościami nie szastają na lewo i
prawo dla zasady. Doskonale też śmiga tutaj sekcja rytmiczna. Bębnista potrafi
dojebać do pieca ile fabryka dała, ale jak trzeba, to doskonale sprawdza się w
momentach spokojniejszych. Podoba mi się także naturalny flow tych kompozycji.
Tutaj nic nie jest wymuszone czy wciśnięte na siłę. Nawet minimalne wstawki w
postaci sampli w „Surtur’s Fire”, czy deklamowane diabelskim głosem liryki w
tymże, to delikatne dodatki pogłębiające atmosferę mroku sączącą się z każdego
dźwięku. Rarog’g bardzo umiejętnie nawiązują także do spuścizny Bathory z
wcześniejszego okresu, zwłaszcza w drugiej części płyty. Wspomniałem o
wokalach. Cholera, może nie są one jakoś wyjątkowo ekstremalne czy wyjątkowe,
ale ten balans między partiami krzyczanymi a delikatniejszymi, także mówionymi,
jest tutaj utrzymany z aptekarska dokładnością i idealnie dopasowany do
nastroju kompozycji. No i pomimo polskojęzyczności, treści przekazywane przez Stone’a
(oraz gościnnie Markusa) bynajmniej nie rażą infantylnością i nie wywołują
poczucia zażenowania, a wręcz przeciwnie. Dodając do całości bardzo silne,
selektywne brzmienie oraz fakt, iż materiał ten, niczym kleszcz, z każdym kęsem
wchodzi coraz głębiej, muszę stwierdzić, iż „Homo Ad Fundum” to album, którego
przegapić po prostu, kurwa, nie wypada. I kolejny dowód na to, że polski black
metal potęgą jest i basta!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz