piątek, 2 lutego 2024

Recenzja Rarog'g „Homo Ad Fundum”

 

Rarog'g

„Homo Ad Fundum”

Independent 2024

Słuchając trzeciej płyty Rarog’g naszła mnie pewna, choć wcale nie odkrywcza, myśl. Otóż bez znanych nazwisk czy znajomości, nawet jeśli tworzy się naprawdę dobrą muzykę, niezmiernie ciężko przebić się dziś na rynku wydawniczym. Nie wiem jak brzmiały poprzednie wydawnictwa zespołu, choć bankowo zaraz to nadrobię, ale bardzo dziwi mnie fakt, iż taki materiał jak „Homo Ad Fundum” ukazuje się nakładem własnym. Zestawiając te nagrania choćby z, żeby daleko nie szukać, mocno promowanym obecnie Hauntologist, Rarog’g wygrywa ten pojedynek przez nokaut już w drugiej rundzie. Dlaczego? Choćby dlatego, że ich najnowszy album zdecydowanie wymyka się naklejaniu jednej łatki i porównaniom do konkretnych wzorców. Nawet jeśli gdzieś tam przebrzmi nawiązanie do dwóch głównych standardów na krajowym poletku, czyli Furii i Mgły, to są to jedynie delikatne, bardzo naturalnie wplecione wtrącenia. Nie znaczy to bynajmniej, że black metal załogi z Małopolski jest jakiś odkrywczy czy awangardowy. On nawet na metr nie wychyla łba poza standardy drugofalowe, a jeśli to czyni, to bardziej w kierunku fali pierwszej niż nowoczesnym rozwiązaniom. Siłą tego albumu jest bezapelacyjnie jego równy poziom. Naprawdę ciężko znaleźć tu jakiś fragment, który wydał by się zbędny. I to bez różnicy, czy Rarog’g grzeją mocno do przodu, serwując lodowate tremolo, czy przechodzą w rejony bardziej melodyjne i poniekąd melancholijne. Duża w tym zasługa umiejętności muzyków. Słychać, że panowie warsztat mają opanowany na wysokim poziomie (choćby w krótkich, oszczędnie serwowanych, ale stojących na naprawdę wysokim poziomie solówkach), lecz jakby celowo swoimi umiejętnościami nie szastają na lewo i prawo dla zasady. Doskonale też śmiga tutaj sekcja rytmiczna. Bębnista potrafi dojebać do pieca ile fabryka dała, ale jak trzeba, to doskonale sprawdza się w momentach spokojniejszych. Podoba mi się także naturalny flow tych kompozycji. Tutaj nic nie jest wymuszone czy wciśnięte na siłę. Nawet minimalne wstawki w postaci sampli w „Surtur’s Fire”, czy deklamowane diabelskim głosem liryki w tymże, to delikatne dodatki pogłębiające atmosferę mroku sączącą się z każdego dźwięku. Rarog’g bardzo umiejętnie nawiązują także do spuścizny Bathory z wcześniejszego okresu, zwłaszcza w drugiej części płyty. Wspomniałem o wokalach. Cholera, może nie są one jakoś wyjątkowo ekstremalne czy wyjątkowe, ale ten balans między partiami krzyczanymi a delikatniejszymi, także mówionymi, jest tutaj utrzymany z aptekarska dokładnością i idealnie dopasowany do nastroju kompozycji. No i pomimo polskojęzyczności, treści przekazywane przez Stone’a (oraz gościnnie Markusa) bynajmniej nie rażą infantylnością i nie wywołują poczucia zażenowania, a wręcz przeciwnie. Dodając do całości bardzo silne, selektywne brzmienie oraz fakt, iż materiał ten, niczym kleszcz, z każdym kęsem wchodzi coraz głębiej, muszę stwierdzić, iż „Homo Ad Fundum” to album, którego przegapić po prostu, kurwa, nie wypada. I kolejny dowód na to, że polski black metal potęgą jest i basta!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz