niedziela, 25 lutego 2024

Recenzja Slimelord „Chitrydiomycosis Relinquished”

 

Slimelord

Chitrydiomycosis Relinquished

20 Buck Spin (2024)

Nie powiem – cholernie czekałem na debiut brytyjskiego Slimelord. Już wcześniejsze, mniejsze materiały zapowiadały, że Slimelord będzie miał coś sensownego do zaoferowania w temacie kosmicznego metalu śmierci, a jeśli doda się, że 60% składu udziela się w tech-thrashowym Cryptic Shift to można było być pewnym, że „Chitrydiomycosis Relinquished” sprosta oczekiwaniom. W tym miejscu powinienem wylać ejakulat na oczy czytelników, pisać peany pochwalne, ale tak nie będzie. Nie, że Slimelord nie dowiozło czy coś, bo wcale nie o to chodzi. Ten materiał jest trochę jak piękna dziewoja, mądra, która ma dużo i dużo sensownego do powiedzenia, wydaje Ci się że ją lubisz, że chodzący ideał,a finalnie dochodzisz do wniosku, że trochę mało w niej seksapilu i najzwyczajniej w świecie nie spieszyłbyś się, żeby zaciągnąć ją do łóżka, preferując po drodze inne, pozornie mniej atrakcyjne panny. Weird-fiction death metal to dobre określenie dla muzyki Slimelord. Trochę kosmiczna, dość mocno abstrakcyjna, niewytłumaczalna, chodząca swoimi ścieżkami. Zamiast łamać kości death metalem często zwalnia i ucieka w psychodeliczne odjazdy emanujące niedopowiedzianą atmosferą i jakimś dziwnym niepokojem. Zupełnie jakby macka Ktulu smyrała ich po jajcach. I taka jest cala płyta – gęsta, dziwna, klimatyczna, świetnie zagrana, dość oryginalna i raczej nie powielająca schematów innych, modnych, „kosmicznych zespołów. Najwięcej skojarzeń szło w kierunku Timeghoul ze względu na czystowokalne melodeklamacje tu i ówdzie się przewijające, ale już odniesienia do Blood Incantation czy nawet Demilich jeśli się pojawiają to są brawie niezauważalne. Pytanie więc co sprawia, że te 47 minut muzyki się mi dłuży i trochę nuży. Mam wrażenie, że w parze z autentycznym podziwem nie idzie szybsze bicie serca. Zupełnie jakby ten album był w 100% intelektualnym wytworem, któremu zabrakło zwyczajnie muzycznej szczerości i radości grania. Nie zawsze gęściej i dziwniej znaczy lepiej. „Chitrydiomycosis Relinquished” raczej nie pokrył się z moim oczekiwaniami. W wielu aspektach jest to płyta odważniejsza niż oczekiwałem, ambitniejsza, na swój sposób trudna. Tylko, że nie daje mi ona argumentów, wabików, niuansów, nie puszcza do mnie oczka, żebym chciał ją zgłębić. Na pewno jest to płyta, którą bardzo warto przesłuchać, a nawet trzeba przesłuchać, bo oferuje naprawdę dużo ciekawego. A jeśli komuś trąci te właściwe struny to zalecam kupić. Mi jeszcze nie trąciła, ale raz po raz będę dawał szanse.

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz