piątek, 23 lutego 2024

Recenzja SANKŌ - SAKUSEN „End of Nothing”

 

SANKŌ - SAKUSEN

„End of Nothing”

DIY Zrup Leprzy Prod. 2023

Termin Sankō-Sakusen, wywodzący się z języka chińskiego został spopularyzowany w Japonii w pod koniec lat 50-tych XX stulecia, a opisywał taktykę, jaką stosowały jednostki Cesarskiej Armii Japońskiej w czasie II Wojny Światowej. Strategia ta składała się z tzw. „trzech wszystkich” (wszystko zabijać, palić i grabić), a w oficjalnych dokumentach nazywano ją „strategią spalonej ziemi” lub „strategią palenia do samej ziemi”. Można powiedzieć, że Sankō-Sakusen, czyli zespół założony podobno przez Puzka i Christoffa (a więc niegdysiejszych członków Death/Grindowego ansamblu Paranoia)stosuje tę samą doktrynę. Najeżdża, spuszcza konkretny wpierdol i pozostawia po swym tournée jeno dymiące zgliszcza. „End of Nothing” zawiera bowiem bezkompromisową, niszczącą ze wszech miar muzykę, która jest agresywną hybrydą zmetalizowanego Hardcore’a z jego przyrodnim, bardziej brutalnym bratem Grindcore’m, a ów rodzinny tandem doprawiony jest strukturami charakterystycznymi dla przybrudzonego, gwałtownego, natarczywego Crust/Punka, elementami znerwicowanego Power Violence, jak i formułami znanymi z surowego, koszernego Metalu Śmierci. Tak więc beczki roznoszą wszystko w piździec i choć hołdują raczej nieskomplikowanej, klasycznej, pierwotnej szkole łomotu, to są zarazem soczyście zagęszczone i łoją konkretnie, oraz ciężko. Bas hula dziarsko, a przy tym rozrywa wnętrzności na strzępy, zaraz po tym, jak powywraca je na lewą stronę. Wiosło szyje grubym ściegiem inwazyjnych, okrutnych, bezlitosnych riffów, a cierpkie, natarczywe, nasycone bezwzględną furią wokalizy idealnie uzupełniają ten konglomerat bezlitosnych dźwięków i zarazem zdrowo cisną na mózgowy pień. Znajdziemy także na tym krążku kilka ciekawych rozwiązań rytmicznych, harmonicznych, aranżacyjnych, jak i typowo muzycznych, które usłyszycie, gdy tylko dacie szansę tej płycie, wszak, gdybym wszystko wyłożył tu na tacy, to byłoby nudno, nieprawdaż? Kto więc lubi wysokooktanowy, energetyczny, bezkompromisowy, muzyczny  crossover, ten czym prędzej powinien zaopatrzyć się w „Koniec Niczego”, gdyż to naprawdę solidna porcja rasowego, ekspresyjnego i nadzwyczaj fachowego jebnięcia.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz