„Chaos Horrific”
Metal Blade Records 2023
Anno
Bastardi 2023 to był rok, który obrodził nam płytami klasyków Metalu Śmierci
zza wielkiej kałuży, że wspomnę tylko wyśmienite albumy Dying Fetus,
Incantation, Autopsy, czy też Suffocation. Do tego zacnego grona dołączyli
także (bo jakże by mogło być inaczej?) i Cannibal Corpse ze swym szesnastym
albumem długogrającym zatytułowanym pieszczotliwie „Chaos Horrific”. Gdy tylko
go dorwałem, zatarłem łapska z radości i zabrałem się za jego konsumpcję.
Żarłem długo i namiętnie, smakowałem każdy, najmniejszy nawet jego skrawek,
oblizywałem kosteczki i wysysałem z nich esencjonalny szpik, a wszystko po to,
aby móc zakrzyknąć, że Kanibale nagrali kolejny materiał, który kurwa miażdży w
chuj i rozrywa na strzępy. Życzycie sobie garść szczegółów? Proszę bardzo. Można
powiedzieć, że nowy krążek jest przedłużeniem linii zaprezentowanej na wydanej
dwa lata temu „Violence Unimagined”. Beczki biją więc ciężko i zawiesiście, a wyrazisty,
chropowaty bas wywraca wnętrzności (zwłaszcza, gdy szyje mocno popapranym
ściegiem, czyli bardzo często). Sekcja rytmiczna tego zespołu, czyli Paul
Mazurkiewicz i Alex Webster, to zresztą fachowcy, jakich mało, więc rozpierdol
oboje sieją nieziemski, a poza tym mogliby chyba grać ze sobą przez sen, wszak
na pokładzie Cannibal Corpse są od jego początków i tworzą gęsty, śmiertelny
monolit, który nie ma sobie równych. Tłuste,
mięsiste riffy o bardzo wysokim stopniu technicznego rozkwitu patroszą okrutniez
precyzją kilkukrotnie (re)habilitowanego profesora chirurgii ogólnej. Rob
Barret i EricRutan to wszak wioślarze, którzy mogliby robić śmiało doktorat z
tematu frakcji gitar w Brutal Death Metalu, więc ich linie gniotą niesamowicie,
harmonie i wyśmienite partie solowe, oraz wszelakie zdobne niuanse przyprawiają
o zawrót głowy, a interakcje między nimi powalają na glebę. Zwłaszcza styl gry
Erika R. charakteryzujący się szerokimi horyzontami, w którym możemy odnaleźć
zarówno echa jadowitego Thrash Metalu z lat 80-tych, pewne odcienie klasycznego
Heavy, jak i delikatny posmak akcentów progresywnych sprawia, że „Chaos…”
imponuje swą złożonością, ale posiada także, przy całym swym mrocznym i
złowrogim charakterze, pewną gwałtowną, agresywną, nasyconą pierwotną wściekłością
chwytliwość. I pozostały nam wokale. Co tu w mordę dużo pisać. George
„Corpsegrinder” Fisher to jeden z największych gardłowych w tym gatunku
(dosłowne i w przenośni), więc jego rasowe, głębokie growle poniewierają
brutalnie. Odnoszę jednak wrażenie, że gdy przechodzi na wyższe rejestry, to
jego wrzaski są na tej produkcji jeszcze bardziej złe i nienawistne, niż to dotychczas
bywało. Wygląda więc na to, że Truposz Kanibala nie zamierza na razie wypuścić
z rąk swej ociekającej wnętrznościami korony, ma się on bowiem ostatnimi czasy
lepiej, niż kiedykolwiek. I bardzo kurwa dobrze, bo to jeden z tych zespołów,
które wg mnie powinny grać do końca świata, lub o tydzień dłużej. Tak więc o
„Chaos Horrific” nie mogę napisać nic innego, niż to, że jest potwornie zajebistym
ochłapem krwawego, śmiertelnego mielenia.
I wierzcie mi, wcale nie jest to album na jedno kopyto, jak to mawiają
malkontenci. Przy głębszym jego poznaniu odkryjemy tu bowiem wiele smaczków,
bocznych uliczek, jak i ciekawych rozwiązań aranżacyjnych. Dobra, wystarczy już
tego pierdolenia. Miażdżąc album, i nie mówcie mi, że jest inaczej, bo żywcem
będę pasy darł. Zakup obowiązkowy.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz