niedziela, 4 lutego 2024

Recenzja CANNIBAL CORPSE „Chaos Horrific”

 

CANNIBAL CORPSE

„Chaos Horrific”

Metal Blade Records 2023

 

Anno Bastardi 2023 to był rok, który obrodził nam płytami klasyków Metalu Śmierci zza wielkiej kałuży, że wspomnę tylko wyśmienite albumy Dying Fetus, Incantation, Autopsy, czy też Suffocation. Do tego zacnego grona dołączyli także (bo jakże by mogło być inaczej?) i Cannibal Corpse ze swym szesnastym albumem długogrającym zatytułowanym pieszczotliwie „Chaos Horrific”. Gdy tylko go dorwałem, zatarłem łapska z radości i zabrałem się za jego konsumpcję. Żarłem długo i namiętnie, smakowałem każdy, najmniejszy nawet jego skrawek, oblizywałem kosteczki i wysysałem z nich esencjonalny szpik, a wszystko po to, aby móc zakrzyknąć, że Kanibale nagrali kolejny materiał, który kurwa miażdży w chuj i rozrywa na strzępy. Życzycie sobie garść szczegółów? Proszę bardzo. Można powiedzieć, że nowy krążek jest przedłużeniem linii zaprezentowanej na wydanej dwa lata temu „Violence Unimagined”. Beczki biją więc ciężko i zawiesiście, a wyrazisty, chropowaty bas wywraca wnętrzności (zwłaszcza, gdy szyje mocno popapranym ściegiem, czyli bardzo często). Sekcja rytmiczna tego zespołu, czyli Paul Mazurkiewicz i Alex Webster, to zresztą fachowcy, jakich mało, więc rozpierdol oboje sieją nieziemski, a poza tym mogliby chyba grać ze sobą przez sen, wszak na pokładzie Cannibal Corpse są od jego początków i tworzą gęsty, śmiertelny monolit, który nie ma sobie równych.  Tłuste, mięsiste riffy o bardzo wysokim stopniu technicznego rozkwitu patroszą okrutniez precyzją kilkukrotnie (re)habilitowanego profesora chirurgii ogólnej. Rob Barret i EricRutan to wszak wioślarze, którzy mogliby robić śmiało doktorat z tematu frakcji gitar w Brutal Death Metalu, więc ich linie gniotą niesamowicie, harmonie i wyśmienite partie solowe, oraz wszelakie zdobne niuanse przyprawiają o zawrót głowy, a interakcje między nimi powalają na glebę. Zwłaszcza styl gry Erika R. charakteryzujący się szerokimi horyzontami, w którym możemy odnaleźć zarówno echa jadowitego Thrash Metalu z lat 80-tych, pewne odcienie klasycznego Heavy, jak i delikatny posmak akcentów progresywnych sprawia, że „Chaos…” imponuje swą złożonością, ale posiada także, przy całym swym mrocznym i złowrogim charakterze, pewną gwałtowną, agresywną, nasyconą pierwotną wściekłością chwytliwość. I pozostały nam wokale. Co tu w mordę dużo pisać. George „Corpsegrinder” Fisher to jeden z największych gardłowych w tym gatunku (dosłowne i w przenośni), więc jego rasowe, głębokie growle poniewierają brutalnie. Odnoszę jednak wrażenie, że gdy przechodzi na wyższe rejestry, to jego wrzaski są na tej produkcji jeszcze bardziej złe i nienawistne, niż to dotychczas bywało. Wygląda więc na to, że Truposz Kanibala nie zamierza na razie wypuścić z rąk swej ociekającej wnętrznościami korony, ma się on bowiem ostatnimi czasy lepiej, niż kiedykolwiek. I bardzo kurwa dobrze, bo to jeden z tych zespołów, które wg mnie powinny grać do końca świata, lub o tydzień dłużej. Tak więc o „Chaos Horrific” nie mogę napisać nic innego, niż to, że jest potwornie zajebistym ochłapem  krwawego, śmiertelnego mielenia. I wierzcie mi, wcale nie jest to album na jedno kopyto, jak to mawiają malkontenci. Przy głębszym jego poznaniu odkryjemy tu bowiem wiele smaczków, bocznych uliczek, jak i ciekawych rozwiązań aranżacyjnych. Dobra, wystarczy już tego pierdolenia. Miażdżąc album, i nie mówcie mi, że jest inaczej, bo żywcem będę pasy darł. Zakup obowiązkowy.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz