sobota, 17 lutego 2024

Recenzja Grieflord „The Last Sunrise”

 

Grieflord

„The Last Sunrise”

Independent 2024

W mediach społecznościowych niezbyt się udzielam, ale jakieś tam konto mam. I niemożebnie wkurwiają mnie natarczywe reklamy wydawnictw, zespołów wszelakich, którymi jestem tam bombardowany. Z drugiej strony rozumiem jednak, że świat wygląda teraz zupełnie inaczej niż, powiedzmy, dwadzieścia lat temu, i zespoły / projekty chcące przebić się do odbiorcy, stosują zupełnie inne środki niż bliskie memu sercu drukowane flyersy. Takim, wspominanym, nachalnym natrętem był, między innymi, Grieflord. Zwróciłem jednak na ten twór uwagę głównie dzięki dość ciekawej grafice. I powiem wam, było warto się tym tworem zainteresować. Może niektórzy z was kojarzą, że kocham, niemal bezgranicznie, Echoes of Yul. Muzyka Grieflord to trochę podobna podróż przez ambientowo / dronowe, chwilami bardzo delikatnie zmetalizowane rejony. Przede wszystkim nie zaznacie w tych trzech kompozycjach wokalu. Wszystko oparte jest tutaj na instrumentarium w postaci gitar, perkusji i robiących niesamowity klimat syntezatorach.  No i właśnie o ten klimat w muzyce Grieflord chodzi. On jest niczym czarny dym, wdzierający się ze wszystkich stron, duszący, gryzący w nozdrza a jednocześnie sprawiający, że przenosimy się do świata pośredniego między życiem a śmiercią. W tym międzystanie znajdujemy ukojenie, doświadczamy czegoś ponadnaturalnego, lewitujemy… „The Last Sunrise” jest jednym z tych materiałów, które ciężko rozkładać na czynniki pierwsze, bo muzyka, z którą tutaj obcujemy bardziej uderza w nasze osobiste uczucia, jest pewnego rodzaju panaceum na wszelkie życiowe problemy, stąd też każdy może dawkować i odbierać ja w inny sposób. Dla mnie te trzydzieści minut to idealna odtrutka, pewnego rodzaju reset, od muzyki ekstremalnej. A jednocześnie coś niebywale osobistego, podróż w głąb siebie, odkurzanie uczuć i doświadczeń na co dzień zapomnianych. Dostrzeganie w muzyce piękna. Grieflord potrafi tworzyć atmosferę. Podkład pod coś, co na jego bazie zbudujemy sobie sami. W tym podkładzie mnóstwo jest kontrastów. Złość przeplata się ze smutkiem, nostalgią… Bardzo głęboko sięgają tony „The Last Sunrise”. Cholernie mocno chwytają za serce. Może to i zabrzmi banalnie, ale zgaście światło, załóżcie słuchawki na uszy i odpłyńcie. W tylko sobie znanym kierunku. Jak dla mnie jest to jedna z najbardziej obiecujących rzeczy w tym gatunku muzycznym, i to nie tylko na krajowym podwórku. Masz chłopie talent! Chcę więcej.. No i czekam na nośnik fizyczny, bo nie wierzę, że nikt tego nie wyda.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz