piątek, 1 marca 2024

Recenzja Blasphemaniac „Night of the Necromancer”

 

Blasphemaniac

„Night of the Necromancer”

Black Death Prod. 2024

Jak podają źródła, brazylijski Blasphemaniac zrodził się w roku dwa tysiące piętnastym. Dość długo, bo sześć lat, panowie siedzieli w sali prób, ale jak już wyszli, to w tym samym roku wypuścili w świat dwie demówki, nagrania live oraz debiutancki album. Chyba im się takie nagłe zrywy spodobały, bowiem dwa tysiące dwudziesty trzeci także był rokiem wydania dwóch splitów, oraz EP-ki o powyższym tytule, którą wznawia właśnie na rynek europejski nasza Black Death Production. No i jest to akuratne wydawnictwo, by się z profilem zespołu zapoznać. „Na Night of the Necromancer” znajdziemy niemal dwadzieścia minut muzyki, cztery utwory własne plus cover Nifelheim „Storm of the Reaper”. Jeśli ktoś zespołu nie zna, a ja dotychczas nie znałem, to ten ostatni jest dość mocną podpowiedzią do pytania „Co oni zatem grają?”. Często zespoły definiowane jako black / thrash metal tyle mają wspólnego z pierwszym członem owego określenia, co ja z kościołem katolickim. Blasphemaniac natomiast wpasowuje się w tę szufladkę jak… no wiadomo, co ja tu będę o anatomii. Przede wszystkim jest to granie zdecydowanie na starą nutę. Mnogo w kompozycjach Brazylijczyków thrashu, a nawet heavy metalu z lat osiemdziesiątych. Ich muzyka jest skoczna i chwytliwa, pełna ciekawych, choć nie zaprzeczę, że tysiąc razy wcześniej słyszanych, akordów, dobrych solówek i szczerości. Tak, bo naśladować klasyków może każdy, o ile instrumenty ma opanowane na średnim poziomie, ale pasji w muzyce udawać się nie da. A na „Night of the Necromancer” wszystko wypływa swobodnie, bez silenia się na nowoczesność czy wynajdowanie prochu po raz enty, w klimacie kultu starej szkoły. Podobnie jak wokale. Silne, agresywne, z kapką pogłosu, ale bez miękkich zaśpiewów czy innych falsetów. Wspomniałem o black metalu. Jego elementy, głównie pierwszofalowe, też są w tych numerach doskonale słyszalne, choć umiejętnie wmieszane w całość. Mógłbym tu porzucać nazwami, ale w sumie po co? Wymienię trzy, to inni się obrażą, a jak bym miał o nikim nie zapomnieć, to bym musiał spłodzić przynajmniej mini nowelę. Niech wam starczy moje zapewnienie, że jeśli lubicie granie retro we wspomnianym stylu, to ta płytka jest dla was. Czy się czymś wyróżnia? Nie. Czy w którymś miejscu odstaje? Też nie. To kolejna cegiełka do bardzo solidnego muru otaczającego od lat azyl metalowców starej daty, którym eksperymentu pod tytułem, że pierwszy z brzegu, Tribulation, są zbędne. Tak jak łykam wszystkie „trasze” z Dying Victims, tak z wielką przyjemnością spędziłem kilka rundek z Blasphemaniac. Zatem jasne już chyba jest, dla kogo to i po co.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz