Blasphemaniac
„Night of the Necromancer”
Black Death Prod. 2024
Jak podają źródła, brazylijski Blasphemaniac zrodził
się w roku dwa tysiące piętnastym. Dość długo, bo sześć lat, panowie siedzieli
w sali prób, ale jak już wyszli, to w tym samym roku wypuścili w świat dwie
demówki, nagrania live oraz debiutancki album. Chyba im się takie nagłe zrywy
spodobały, bowiem dwa tysiące dwudziesty trzeci także był rokiem wydania dwóch splitów,
oraz EP-ki o powyższym tytule, którą wznawia właśnie na rynek europejski nasza
Black Death Production. No i jest to akuratne wydawnictwo, by się z profilem
zespołu zapoznać. „Na Night of the Necromancer” znajdziemy niemal dwadzieścia
minut muzyki, cztery utwory własne plus cover Nifelheim „Storm of the Reaper”. Jeśli
ktoś zespołu nie zna, a ja dotychczas nie znałem, to ten ostatni jest dość
mocną podpowiedzią do pytania „Co oni zatem grają?”. Często zespoły definiowane
jako black / thrash metal tyle mają wspólnego z pierwszym członem owego
określenia, co ja z kościołem katolickim. Blasphemaniac natomiast wpasowuje się
w tę szufladkę jak… no wiadomo, co ja tu będę o anatomii. Przede wszystkim jest
to granie zdecydowanie na starą nutę. Mnogo w kompozycjach Brazylijczyków
thrashu, a nawet heavy metalu z lat osiemdziesiątych. Ich muzyka jest skoczna i
chwytliwa, pełna ciekawych, choć nie zaprzeczę, że tysiąc razy wcześniej
słyszanych, akordów, dobrych solówek i szczerości. Tak, bo naśladować klasyków
może każdy, o ile instrumenty ma opanowane na średnim poziomie, ale pasji w
muzyce udawać się nie da. A na „Night of the Necromancer” wszystko wypływa
swobodnie, bez silenia się na nowoczesność czy wynajdowanie prochu po raz enty,
w klimacie kultu starej szkoły. Podobnie jak wokale. Silne, agresywne, z kapką
pogłosu, ale bez miękkich zaśpiewów czy innych falsetów. Wspomniałem o black
metalu. Jego elementy, głównie pierwszofalowe, też są w tych numerach doskonale
słyszalne, choć umiejętnie wmieszane w całość. Mógłbym tu porzucać nazwami, ale
w sumie po co? Wymienię trzy, to inni się obrażą, a jak bym miał o nikim nie
zapomnieć, to bym musiał spłodzić przynajmniej mini nowelę. Niech wam starczy
moje zapewnienie, że jeśli lubicie granie retro we wspomnianym stylu, to ta
płytka jest dla was. Czy się czymś wyróżnia? Nie. Czy w którymś miejscu
odstaje? Też nie. To kolejna cegiełka do bardzo solidnego muru otaczającego od
lat azyl metalowców starej daty, którym eksperymentu pod tytułem, że pierwszy z
brzegu, Tribulation, są zbędne. Tak jak łykam wszystkie „trasze” z Dying
Victims, tak z wielką przyjemnością spędziłem kilka rundek z Blasphemaniac.
Zatem jasne już chyba jest, dla kogo to i po co.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz