czwartek, 14 marca 2024

Recenzja Khold „Du Dømmes Til Død”

 

Khold

„Du Dømmes Til Død”

Soulseller Records 2024

To już, a może dopiero ósmy album Norwegów, bo tyle płyt w ciągu 24 lat istnienia, to chyba nie tak znowu sporo. Niemniej jednak jest, a właściwie pojawi się 22 marca i jak to w przypadku Khold bywa, podzieli środowisko metalowe. Fani muzyki Norwegów będą zapewne zachwyceni, zaś wielbiciele „współczesnego” black metalu, który oparty jest przede wszystkim na ckliwym bajaniu i elektronicznym pierdololo, niekoniecznie. Wielkiej niespodzianki w sumie nie będzie, ponieważ obie strony nie zostaną zaskoczone. Ta ekipa z Oslo w dalszym ciągu gra sataniczną muzę i cały czas robi to na swój własny sposób. Tym razem jest to dziewięć kawałków, jak zdążyli do tego wszystkich przyzwyczaić, utrzymanych w wolnych i średnich tempach. Panowie na „Du Dømmes Til Død” podtrzymują tendencję ze „Svartsyn”, polegającą na wycofaniu z pierwszego planu basu i tym samym kładą większy nacisk na linie gitar i perkusji. Bynajmniej nie oznacza to, że wiosło niskotonowe nie jest słyszalne, wręcz przeciwnie, z łatwością można je wyłowić, lecz po prostu stanowi integralny element całej układanki i już nie jest niemalże dominującym instrumentem jak było do szóstego krążka „Til Endes”.Z utrzymaniem tego kierunku wiążą się również pewne zmiany. Nasz kwartet dociążył i zagęścił brzmienie, oddalając się jeszcze bardziej niż dotychczas od black metalowej barwy dźwięku, przybliżając się delikatnie tym samym do tonów doomowych, które wzmocniły jego moc uderzeniową. Wraz z tym nastąpiła również mała rewolucja w obszarze odpowiedzialnym za wydźwięk kompozycji, bo poza typowymi dla Khold utworami, które w siermiężny i uporczywy sposób katują swoimi zapętlonymi i zdecydowanymi riffami, pojawiły się też inne, wprowadzające zupełnie nowy klimat. Przykładem może tu być powracający motyw gitarowy w drugim wałku „Vanviddfaren”, który wprowadza nutkę awangardy. Na szczególną uwagę zasługuje także trzeci „Heks (Du Dømmes Til Død)”, gdzie inaugurująca go solówka, spokojne i refleksyjne momentami usposobienie, budzi skojarzenia z Sarke. To nie koniec, ponieważ trochę progresywnych akordów spotkać można również w piątym „Misgrep” oraz szóstym „Trolldomsdømt”. Nie są to jednak jakieś kroki milowe, które zakłócają właściwy trzon muzyki tego zespołu, lecz niewątpliwie na tle wcześniejszych produkcji są zauważalne i wprowadzają mały powiew świeżości, który odrobinę urozmaica twórczość Khold. Pomijając te wszystkie „nowości” black metal w wykonaniu tej kapeli jest w dalszym ciągu skrajnie nieprzyjazną i zdecydowaną muzą, która pozbawiona upiększeń nie kłania się żadnym trendom, choć na tym wydawnictwie nawiązuje nieśmiało do klasycznego grania i innych gatunków. Świetne wydawnictwo. Mroczne i nienawistne, co jak zwykle podkreślają wokale Gard’a. Ociupinkę różniące się od poprzedzających go albumów, dzięki zastosowaniu przez muzyków kilku innowacyjnych zagrywek, a także szczególnie mięsistego brzmienia, którego doły pogłębiają ją, sięgając samego piekła. Polecam z nieczystym sumieniem i mam nadzieję, że na ten raz antagoniści będą usatysfakcjonowani w co szczerze wątpię. Ale co tam… ja jestem, ponieważ uwielbiam bezkompromisowy, surowy i wzbudzający prymitywne emocje black metal z Norwegii. Amen.

shub niggurath

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz