Hekatomb
„Korosta”
Independent 2023
Mówi się, że ciężko być prorokiem we własnym kraju.
Chuja tam prawda. Dopiero co, recenzując debiut Porońca, wspomniałem, że to
świetna płyta, ale nie zdziwię się, jeśli zaraz zaskoczy mnie kolejna wyjątkowa
pozycja na polskim blackmetalowym podwórku. No i masz… Dwa dni później włączam
sobie debiut Hekatomb, który co prawda ukazał się wcześniej, bo pod koniec
zeszłego roku, ale znów muszę zbierać szczękę z podłogi. Zacznijmy od tego, że
zespół płytę wydał sobie sam. I bardzo się przy tym postarał. Okładka z
okienkiem, pozłacane litery, wewnątrz tematyczne grafiki i teksty na matowym,
imitującym postarzałe kartki papierze… Miodzio. Już za to należy się głęboki
pokłon. Drugi, jeszcze głębszy oddaję z kolei za samą muzykę. Zespół wziął na
warsztat historię Olgi Kitylczuk i Iwana Muraszko, Matki i Ojca Syjonu, czyniąc
z niej koncept liryczny albumu. Przedstawiony on został w sześciu odsłonach,
tworzących w sumie niemal godzinną ucztę. Może od razu powiem, że „Korosta” to
taki trochę „Filosofem” naszych czasów. Z tym właśnie albumem mam podczas
odsłuchu najwięcej skojarzeń. Choćby podczas niemal siedemnastominutowego
„Przenicowanie”, utworze w większości opartym na zapętlonym motywie, niczym
„Jesus Tod” ze wspomnianego klasyka. Także krótki dungeon-synth’owy motyw
gdzieś w połowie „Płótno Zbawienia” momentalnie przywołuje mi w pamięci
„Rundtgåing av den Transcendentale Egenhetens Støtte”. Zresztą nie samym Burzum
Hekatomb stoi, bo i motywów z najlepszej blackmetalowej ery Darkthrone czy
debiutu Mayhem też się tutaj kilka przewija. Rzecz jednak w tym, że bynajmniej
nie są to bezczelne zrzynki. Ten krążek ma w sobie po prostu naturalny feeling
pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Aranżacje na „Korosta” nie należą do
zbytnio skomplikowanych, choć ciekawych, wgryzających się w głowę riffów w nich
absolutnie nie brakuje. Osobiście cieszy mnie ogromnie, że nawet wprowadzając
pewne ambientowe czy obrzędowe dodatki, Hekatomb zrobili to w sposób
przemyślany i wyważony, nie zatracając blackmetalowego ducha drugiej fali. Czuć
w tej muzyce pierwotną siłę i surowość. Ta ostatnia podkreślana jest
niewypieszczonym, choć dość czytelnym brzmieniem, oraz bardzo szorstkim, opętanym
wokalem, wypluwającym słowa w naszym języku narodowym. Zresztą sposób zaciekłej
ekspresji także potęguje płynący z tych nagrań wszechogarniający chłód.
Wszystko mi się na tym krążku zgadza. Może w powyższych słowach nie wyraziłem w
sposób otwarty swojego entuzjazmu, ale wierzcie mi, jestem tym albumem totalnie
rozmontowany na czynniki pierwsze. I rośnie on we mnie z każdym kolejnym
odsłuchem. Nie wiem ile sztuk tej płyty chłopaki sobie wytłoczyli, ale piszcie
do nich albo kupujcie swoją kopię w ulubionym distro, bo potem będziecie
płakać, że nikt wam nie polecał. Naprawdę ciężko o lepszy black metal.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz