sobota, 16 marca 2024

Recenzja Hekatomb „Korosta”

 

Hekatomb

„Korosta”

Independent 2023

Mówi się, że ciężko być prorokiem we własnym kraju. Chuja tam prawda. Dopiero co, recenzując debiut Porońca, wspomniałem, że to świetna płyta, ale nie zdziwię się, jeśli zaraz zaskoczy mnie kolejna wyjątkowa pozycja na polskim blackmetalowym podwórku. No i masz… Dwa dni później włączam sobie debiut Hekatomb, który co prawda ukazał się wcześniej, bo pod koniec zeszłego roku, ale znów muszę zbierać szczękę z podłogi. Zacznijmy od tego, że zespół płytę wydał sobie sam. I bardzo się przy tym postarał. Okładka z okienkiem, pozłacane litery, wewnątrz tematyczne grafiki i teksty na matowym, imitującym postarzałe kartki papierze… Miodzio. Już za to należy się głęboki pokłon. Drugi, jeszcze głębszy oddaję z kolei za samą muzykę. Zespół wziął na warsztat historię Olgi Kitylczuk i Iwana Muraszko, Matki i Ojca Syjonu, czyniąc z niej koncept liryczny albumu. Przedstawiony on został w sześciu odsłonach, tworzących w sumie niemal godzinną ucztę. Może od razu powiem, że „Korosta” to taki trochę „Filosofem” naszych czasów. Z tym właśnie albumem mam podczas odsłuchu najwięcej skojarzeń. Choćby podczas niemal siedemnastominutowego „Przenicowanie”, utworze w większości opartym na zapętlonym motywie, niczym „Jesus Tod” ze wspomnianego klasyka. Także krótki dungeon-synth’owy motyw gdzieś w połowie „Płótno Zbawienia” momentalnie przywołuje mi w pamięci „Rundtgåing av den Transcendentale Egenhetens Støtte”. Zresztą nie samym Burzum Hekatomb stoi, bo i motywów z najlepszej blackmetalowej ery Darkthrone czy debiutu Mayhem też się tutaj kilka przewija. Rzecz jednak w tym, że bynajmniej nie są to bezczelne zrzynki. Ten krążek ma w sobie po prostu naturalny feeling pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Aranżacje na „Korosta” nie należą do zbytnio skomplikowanych, choć ciekawych, wgryzających się w głowę riffów w nich absolutnie nie brakuje. Osobiście cieszy mnie ogromnie, że nawet wprowadzając pewne ambientowe czy obrzędowe dodatki, Hekatomb zrobili to w sposób przemyślany i wyważony, nie zatracając blackmetalowego ducha drugiej fali. Czuć w tej muzyce pierwotną siłę i surowość. Ta ostatnia podkreślana jest niewypieszczonym, choć dość czytelnym brzmieniem, oraz bardzo szorstkim, opętanym wokalem, wypluwającym słowa w naszym języku narodowym. Zresztą sposób zaciekłej ekspresji także potęguje płynący z tych nagrań wszechogarniający chłód. Wszystko mi się na tym krążku zgadza. Może w powyższych słowach nie wyraziłem w sposób otwarty swojego entuzjazmu, ale wierzcie mi, jestem tym albumem totalnie rozmontowany na czynniki pierwsze. I rośnie on we mnie z każdym kolejnym odsłuchem. Nie wiem ile sztuk tej płyty chłopaki sobie wytłoczyli, ale piszcie do nich albo kupujcie swoją kopię w ulubionym distro, bo potem będziecie płakać, że nikt wam nie polecał. Naprawdę ciężko o lepszy black metal.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz