sobota, 23 marca 2024

Recenzja Speedkiller „Inferno”

 

Speedkiller

„Inferno”

Helldprod Records 2024

Od momentu powstania w 2018 roku wydali pięć singli i jedną epkę, którą dość dobitnie zasygnalizowali swoją obecność na scenie. Ich black / death / thrash może nie był wtedy jakoś szczególnie powalający, ale czuć było w nim zapał i rzecz jasna ducha przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nie inaczej jest na „Inferno”, która jest debiutem tego tercetu z Minas Gerais. W tym smołowatym thrash metalu nadal słychać wpływy takich kapel jak Sarcofago, Vulcano, Mystifier czy Sodom. Muzyka Speedkiller wypełniona jest rytmicznymi i zarazem ostrymi riffami, które również stonowaną melodią lub dzikim solem poczęstować potrafią. Szybkie i proste granie ku chwale Szatana, w którym mrok kreują odpowiednio nastrojone gitary wraz z niespecjalnie wyróżniającą się sekcją niskotonową, a towarzyszą wszystkiemu dość grobowe wokale Spellcaster’a, który topornie wykrzykuje teksty, doskonale przy tym wpasowując się w agogikę płynących akordów. Mam jednak z tym albumem pewien problem. Słuchając go odniosłem wrażenie, że poszczególne kawałki skomponowane są jakby na odlew. Oczywiście nikt tu nikomu Ameryki okrywać nie każe, ale przydałoby się trochę więcej werwy i ciekawszych pomysłów, które nieco bardziej porwałyby odbiorcę, jak choćby w piątym „Evil” oraz szóstym „Inferno”, gdzie rzuca się na uszy ta charakterystyczna dla tego gatunku szaleńcza zaciętość. W pozostałych przypadkach są to numery odegrane poprawnie, lecz bez wyraźnej agresji. Niby jest szybko i czupurnie, ale w pewnym sensie na zwolnionych obrotach. Ogólnie rzecz biorąc jest dobrze, jednakże nazbyt zachowawczo. Jak dla mnie brakuje tutaj trochę ostrzejszego pazura i bardziej zdecydowanego satanicznego sprzeciwu. Być może, że brazylijski diabeł trochę się zapuścił, przytył i tym samym stał się nieco leniwy… nie wiem. Podsumowując, pierwszy pełnometrażowy krążek Speedkiller to przyzwoity black / death / thrash, lecz daleko mu jeszcze do pierwszej ligi. Nie chcę go jednak dyskwalifikować, gdyż kilka interesujących momentów zawiera, jak choćby epickie wstawki w pierwszym „The Birth Of Immortal Evil” i następującym zaraz po nim „Blair”. Kontrastują one delikatnie z głównym zamysłem i wprowadzają trochę gotyckiego urozmaicenia, podbijając ociupinkę klimat.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz