Lvme
„Of Sinful Nature”
NoEvDia 2024
Pięć
lat musiało upłynąć, aby ten międzynarodowy projekt nagrał swoją drugą płytę.
Nie wiem czy ktoś na nią czekał, ale jest i mamy zatem „Of Sinful Nature”.
Słucham więc zaciekle i ziewa mi się okropnie. Trzy kwadranse muzyki, która
jest wypadkową stylu francuskiego i islandzkiego. Nie wiem jak tam było na
pierwszej „The Blazing Iniquity”, ale na tej produkcji jest smętnie. Lvme gra
pewien specyficzny rodzaj black metalu. Jest to gędźba o wyraźnie rytualnym
tonie, przepełniona mrokiem i tą nieznośną, metroseksualną bezsilnością. Każdy
kawałek poprzedza syntezatorowy i duszny wstęp. Poszczególne numery to zbitek
gęstych riffów, spomiędzy których wychylają się ezoteryczne tremolando. Gdzieś
w oddali słychać brzdękające na mantryczną modłę struny. Akordy płyną w szybkim
tempie, ale zdają się usypiać swym spokojem. Od czasu do czasu pojawiają się
delikatne dysonanse i solówki. Wszystkiemu towarzyszą bogate niskie tony, łomocząc
okrutnie. Wycofany wokalista histerycznie intonuje zaklęcia. Chwilami główne
tony cichną, aby zamienić się w ambientowy przerywnik, zapewne dla podsycenia
złowrogiej aury. I tak utwór po utworze. Współczesny black metal o kosmicznej
mądrości. Transcendencja i transcendentalność. A priori miesza się z a
posteriori, a filozofia z głupotą. Mnóstwo ostatnio takiego grania,
wypełnionego przestrzennymi strukturami, energią nie z tego świata oraz gwiezdnym
okultyzmem, o zawiłych, refleksyjnych, a także momentami agresywnych nutach.
Jak dla mnie flaki z olejem, lecz świadom jestem, że fanom Deathspell Omega,
Dødsengel i Blaze Of Perdition się spodoba. Niezwykle natchniony album jakich
ostatnio wiele.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz