Uttertomb
„Nebulas Of Self-Desecration”
Pulverised Records (2024)
Miałeś
kiedy fajnego kumpla, lubiłeś z nim włazić na miasto, walić browar, gadać o
muzie, dupeczkach i innych fascynujących sprawach. No, ale - jak to życie –
drogi naturalnie się rozeszły, bo praca, bo rodzina, bo chuj wie co innego i
nie widzieliście się w chuj czasu. Aż tu nagle gość do Ciebie się odzywa,
proponuje spotkać się na browara, powspominać stare czasy. Jarasz się na
spotkanie, bo kumpel fajny, browar też fajny i dlaczego by nie spędzić mile
czasu. No, ale gdy dochodzi do spotkania to okazuje się, ze jest trochę drętwo,
gadka się nie klei, wspominanie starych czasów nie wywołuje takich emocji jak
byś sobie życzył i w sumie to chętnie wróciłbyś na kwadrat zająć się swoimi
sprawami. Zdajesz sobie sprawę, że lata minęły i co było „to se ne vrati”. I
tak właśnie mam z debiutanckim krążkiem chilijskiego Uttertomb. Przed laty
natrafiłem na epeczkę „Necrocentrism”, jeszcze zanim doczekała się zupełnie
niepotrzebnego remasteringu. Incantation na mistycznie – tak bym ją opisał.
Podczas gdy nigdy nie byłem szalikowcem, ani nawet jakimś szczególnym fanem
ekipy Johna McEntee tak „oddychająca” otchłań w wydaniu Uttertomb do mnie
przemówiła. Kiedyś jednak płyta poszła w świat, ja tu i ówdzie psioczyłem, żeby
lepiej poszukać first pressa zamiast inwestować w remasteryzowaną wersję, a
teraz czuję pewną pustkę i niespełnienie obcując z „Nebulas Of
Self-Desecration”. Gdzie jest ten mój mistyczny Uttertomb? Niestety, 12 lat
zrobiło swoje – i mi i członkom Uttertomb. Mi pewnie trochę gust się zmienił,
oni też pewnie okrzepli i bardziej określili się muzycznie. A określiłbym tą
muzykę jak ni mniej ni więcej Incatation-worship. Solidny, smolisty, wtórny do
bólu, poprawny. Nie znajduje w tych dźwiękach niczego unikalnego, choćby źdźbła
tego co czyniło dla mnie kiedyś muzykę Uttertomb zdecydowanie wyróżniającą się.
Pewnie, może się czepiam, bo jest to materiał zagrany sprawnie i bez zarzutu i
pewnie gdybym nie miał żadnych oczekiwań w stosunku do tej płyty to treść tej
recenzji miałaby dużo bardziej pozytywny wydźwięk. A tak jest jak jest – niezła
płyta, która niespecjalnie wybija się z tłumu i która zdecydowanie nie
sprostała oczekiwaniom autora niniejszego artykułu. Ale to tylko moja osobista
opinia, kto lubi dobre granie pod Incantation ten niech śmiało sprawdza.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz