niedziela, 10 marca 2024

Recenzja GRIDLINK „Coronet Juniper”

 

GRIDLINK

„Coronet Juniper”

Willowtip Records 2023

Już niemal pogodziłem się z tym przykrym faktem, że nie usłyszę więcej jakiegokolwiek nowego materiału Gridlink. Wszyscy zainteresowani wiedzą przecież, z jakimi problemami zaczął borykać się w 2014 roku, krótko po wydaniu miażdżącego albumu „Longhena” główny mózg zespołu Takafumi Matsubara. Urodzony w Kraju Kwitnącej Wiśni gitarzysta doznał bowiem czegoś w rodzaju dziwnego udaru, który w znacznym stopniu upośledził sprawność jego lewej ręki. Wiem, że zawsze mógł trzepać kapucyna swą sprawną i silną prawicą, jednak dla każdego wioślarza ograniczenie sprawności jego lewicy, to prawdziwy koszmar. Ten szalony samuraj nie poddał się jednak, przeszedł długą i zapewne żmudną rehabilitację, no i kurwa chwała mu za to, gdyż dzięki jego wytrwałości, hartowi ducha i dążeniu do celu możemy teraz rozkoszować się kolejnym albumem Gridlink, który po prostu niszczy w pizdu i nie bierze jeńców. Niewiele jest bowiem zespołów na tym ziemskim łez padole, które potrafią w taki sposób, jak oni rzeźbić w Grindcore’owej materii. Nie będę się tu rozwodził nad tym, jak bardzo na przestrzeni ostatnich lat rozwinął się ten gatunek, gdyż to widzi każdy poza jebanymi ignorantami (a takich nam zdecydowanie nie trzeba), tak więc uwierzcie mi na słowo, że „Coronet Juniper” to album, który jeńców brać nie zamierza, aczkolwiek zgodzę się ze stwierdzeniem, że jest to niewątpliwie materiał przeznaczony dla zawężonej grupy odbiorców metalowego łomotu. Nie każdy bowiem będzie w stanie przetrawić to, co wyprawia się na tej płycie. A dzieje się tu w mordę więcej niż dużo. Najnowsza płyta Gridlink to zatem materiał złożony z napierdalających okrutnie i ciężko, aczkolwiek niesamowicie pokręconych beczek, matematycznie niemal dokładnego, a zarazem brutalnie wyrywającego ludzkie podroby, soczystego basu o ostrych krawędziach, miażdżących, rozrywających w chuj, pokręconych niczym świński ogon riffów i szalonych, bestialskich wokali, których poziom abstrakcyjnego zezwierzęcenia sięga wręcz zenitu. Gdy dołożymy do tego szalone, zawrotne zabawy rytmem, swingujące zakończenia akordów, czy gęsto upakowane, przeplatające się wzajemnie, jadowite linie melodyczne o apokaliptyczno-futurystycznym wydźwięku i progresywne akcenty, jakie w zasadzie nie powinny występować w tym gatunku, to okaże się, że Gridlink stworzył prawdziwe arcydzieło przemyślanych kompozycji i niezwykłej techniki, udowadniając zarazem, że nadal są niekwestionowanymi mistrzami popapranego, transcendentalnego Grindcore’a. Wyśmienity, niszczący krążek. Mogę więc tylko zakrzyknąć, niech żyje Gridlink!!!

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz