„Coronet
Juniper”
Willowtip
Records 2023
Już
niemal pogodziłem się z tym przykrym faktem, że nie usłyszę więcej
jakiegokolwiek nowego materiału Gridlink. Wszyscy zainteresowani wiedzą
przecież, z jakimi problemami zaczął borykać się w 2014 roku, krótko po wydaniu
miażdżącego albumu „Longhena” główny mózg zespołu Takafumi Matsubara. Urodzony
w Kraju Kwitnącej Wiśni gitarzysta doznał bowiem czegoś w rodzaju dziwnego
udaru, który w znacznym stopniu upośledził sprawność jego lewej ręki. Wiem, że
zawsze mógł trzepać kapucyna swą sprawną i silną prawicą, jednak dla każdego
wioślarza ograniczenie sprawności jego lewicy, to prawdziwy koszmar. Ten
szalony samuraj nie poddał się jednak, przeszedł długą i zapewne żmudną
rehabilitację, no i kurwa chwała mu za to, gdyż dzięki jego wytrwałości, hartowi
ducha i dążeniu do celu możemy teraz rozkoszować się kolejnym albumem Gridlink,
który po prostu niszczy w pizdu i nie bierze jeńców. Niewiele jest bowiem
zespołów na tym ziemskim łez padole, które potrafią w taki sposób, jak oni
rzeźbić w Grindcore’owej materii. Nie będę się tu rozwodził nad tym, jak bardzo
na przestrzeni ostatnich lat rozwinął się ten gatunek, gdyż to widzi każdy poza
jebanymi ignorantami (a takich nam zdecydowanie nie trzeba), tak więc uwierzcie
mi na słowo, że „Coronet Juniper” to album, który jeńców brać nie zamierza,
aczkolwiek zgodzę się ze stwierdzeniem, że jest to niewątpliwie materiał przeznaczony
dla zawężonej grupy odbiorców metalowego łomotu. Nie każdy bowiem będzie w
stanie przetrawić to, co wyprawia się na tej płycie. A dzieje się tu w mordę
więcej niż dużo. Najnowsza płyta Gridlink to zatem materiał złożony z
napierdalających okrutnie i ciężko, aczkolwiek niesamowicie pokręconych beczek,
matematycznie niemal dokładnego, a zarazem brutalnie wyrywającego ludzkie
podroby, soczystego basu o ostrych krawędziach, miażdżących, rozrywających w
chuj, pokręconych niczym świński ogon riffów i szalonych, bestialskich wokali,
których poziom abstrakcyjnego zezwierzęcenia sięga wręcz zenitu. Gdy dołożymy do
tego szalone, zawrotne zabawy rytmem, swingujące zakończenia akordów, czy gęsto
upakowane, przeplatające się wzajemnie, jadowite linie melodyczne o
apokaliptyczno-futurystycznym wydźwięku i progresywne akcenty, jakie w zasadzie
nie powinny występować w tym gatunku, to okaże się, że Gridlink stworzył
prawdziwe arcydzieło przemyślanych kompozycji i niezwykłej techniki,
udowadniając zarazem, że nadal są niekwestionowanymi mistrzami popapranego,
transcendentalnego Grindcore’a. Wyśmienity, niszczący krążek. Mogę więc tylko
zakrzyknąć, niech żyje Gridlink!!!
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz