wtorek, 5 marca 2024

Recenzja HYPOXIA „Defiance”

 HYPOXIA

„Defiance”

Selfmadegod Records 2024

Nie ma chyba wśród fanów brutalnych, technicznych dźwięków takiego, co to nie zna Nowojorskiego kwintetu Hypoxia (a jeżeli taki by się znalazł, to niech w trybie przyspieszonym nadrabia zaległości, bądź z podkulonym ogonem spierdala na szczaw). Wstyd bowiem nie znać załogi (choć niektórzy mawiają, że wstyd to kraść i dać się złapać), w skład której wchodzą: Michael Poggione (Doomsilla, Human Enslavement, Capharnaum, ex-Monstrosity, ex-Lecherous Nocturne, ex-Skinned, ex-Vile), Ryan Moll (Azure Emote, Divine Rapture, Total Fucking Destruction, ex-Rumpelstilskin Grinder), Carolina Perez (Castrator), Carlos „Dirty” Acboleda (Non Eternal, ex-Cerebral Hemorrhage, ex-Secrecy, ex-Equimanthorn) i Mike Hrubovcak (Azure Emote, House by the Cemetary, Imperial Crystalline Entombment, Divine Rapture, ex-Abraxas, ex-Monstrosity, ex-Vile, ex-Rumpelstilskin Grinder, ex-XXX Maniak). Jak widzicie, skład to zacny i doświadczony, ale co najważniejsze, tworzą oni wyśmienitą muzykę i zaprawdę powiadam Wam, po terytoriach klasycznego Metalu Śmierci (zarówno szczepu Europejskiego, jak i Amerykańskiego) z lat 90-tych potrafią poruszać się, jak mało kto, a najlepszym na to dowodem jest ich trzeci, duży album, który Anno Bastardi 2024 ukazał się pod sztandarami Selfmadegod Records. Prosto z mostu i bez zbędnego pierdolenia mówiąc, „Defiance” to płytka w chuj miażdżąca, która niszczy klamoty i rujnuje podmioty. Nie mogło jednakże być inaczej, skoro praktycznie przez cały czas obcujemy tu z  gniotącymi okrutnie, srogo kręcącymi beczkami i wyrazistymi, technicznymi liniami basu, które, mimo że kreślą matematycznie wręcz dokładne figury dźwiękowe, to zarazem wyrywają wnętrzności i rozpierdol robią okrutny. Grube ściany mięsistych, szaleńczo niekiedy pokręconych riffów, wybornych solówek, jadowitych, bardziej melodyjnych  akcentów zaczerpniętych z klasyki Thrash Metalu, jak i progresywnych w swym wyrazie harmonii, czy przestrzennych, zdobnych, gitarowych wykończeń sieją natomiast spustoszenie tak potworne, że można by wydłubać sobie oko łyżeczką do grapefruita. O niskich, agresywnych, złowieszczych, gardłowych growlach Hrubovcaka, które potrafią utknąć gdzieś między uchem a mózgiem i zdruzgotać wszystko, co tam napotkają,  jakoś specjalnie nie będę się rozwodził, gdyż to po prostu klasa sama w sobie. Masywne, tłuste, organiczne brzmienie zapewnia tej produkcji brutalną moc i morderczą siłę uderzeniową, której okrucieństwu doprawdy trudno zaprzeczyć. Nie ma co gadać. Zajebista płyta i basta. Zignorowanie jej, byłoby grzechem śmiertelnym. Jak dla mnie, jest to więc zakup obowiązkowy.

 

Hatzamoth


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz