HYPOXIA
„Defiance”
Selfmadegod Records
2024
Nie
ma chyba wśród fanów brutalnych, technicznych dźwięków takiego, co to nie zna
Nowojorskiego kwintetu Hypoxia (a jeżeli taki by się znalazł, to niech w trybie
przyspieszonym nadrabia zaległości, bądź z podkulonym ogonem spierdala na
szczaw). Wstyd bowiem nie znać załogi (choć niektórzy mawiają, że wstyd to
kraść i dać się złapać), w skład której wchodzą: Michael Poggione (Doomsilla,
Human Enslavement, Capharnaum, ex-Monstrosity, ex-Lecherous Nocturne,
ex-Skinned, ex-Vile), Ryan Moll (Azure Emote, Divine Rapture, Total Fucking Destruction,
ex-Rumpelstilskin Grinder), Carolina Perez (Castrator), Carlos „Dirty” Acboleda
(Non Eternal, ex-Cerebral Hemorrhage, ex-Secrecy, ex-Equimanthorn) i Mike
Hrubovcak (Azure Emote, House by the Cemetary, Imperial Crystalline Entombment,
Divine Rapture, ex-Abraxas, ex-Monstrosity, ex-Vile, ex-Rumpelstilskin Grinder,
ex-XXX Maniak). Jak widzicie, skład to zacny i doświadczony, ale co
najważniejsze, tworzą oni wyśmienitą muzykę i zaprawdę powiadam Wam, po
terytoriach klasycznego Metalu Śmierci (zarówno szczepu Europejskiego, jak i
Amerykańskiego) z lat 90-tych potrafią poruszać się, jak mało kto, a najlepszym
na to dowodem jest ich trzeci, duży album, który Anno Bastardi 2024 ukazał się
pod sztandarami Selfmadegod Records. Prosto z mostu i bez zbędnego pierdolenia
mówiąc, „Defiance” to płytka w chuj miażdżąca, która niszczy klamoty i rujnuje
podmioty. Nie mogło jednakże być inaczej, skoro praktycznie przez cały czas obcujemy
tu z gniotącymi okrutnie, srogo
kręcącymi beczkami i wyrazistymi, technicznymi liniami basu, które, mimo że
kreślą matematycznie wręcz dokładne figury dźwiękowe, to zarazem wyrywają
wnętrzności i rozpierdol robią okrutny. Grube ściany mięsistych, szaleńczo
niekiedy pokręconych riffów, wybornych solówek, jadowitych, bardziej
melodyjnych akcentów zaczerpniętych z
klasyki Thrash Metalu, jak i progresywnych w swym wyrazie harmonii, czy
przestrzennych, zdobnych, gitarowych wykończeń sieją natomiast spustoszenie tak
potworne, że można by wydłubać sobie oko łyżeczką do grapefruita. O niskich,
agresywnych, złowieszczych, gardłowych growlach Hrubovcaka, które potrafią
utknąć gdzieś między uchem a mózgiem i zdruzgotać wszystko, co tam napotkają, jakoś specjalnie nie będę się rozwodził, gdyż
to po prostu klasa sama w sobie. Masywne, tłuste, organiczne brzmienie zapewnia
tej produkcji brutalną moc i morderczą siłę uderzeniową, której okrucieństwu
doprawdy trudno zaprzeczyć. Nie ma co gadać. Zajebista płyta i basta.
Zignorowanie jej, byłoby grzechem śmiertelnym. Jak dla mnie, jest to więc zakup
obowiązkowy.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz