piątek, 29 marca 2024

Recenzja Necrophagia „Moribundis Grim”

 

Necrophagia

„Moribundis Grim”

Time To Kill Records 2024

Komponowanie jak i nagrywanie tego albumu miało miejsce w latach 2016-2018. Niestety, jak wszystkim wiadomo, nastąpiła śmierć Killjoy’a, więc zawieszono kontynuacje prac nad „Moribundis Grim”. W 2022 roku wrócono jednak do rejestracji ostatniej już płyty tej niesamowitej kapeli. Oprócz pozostałej części ostatniego składu wzięli w niej udział John McEntee (Incantation), Titty Tani (ex-Goblin) i Mirai Kawashima (Sigh). Muzycy na wydanie tego krążka podpisali umowę z Time To Kill Records, a ukaże się on dziesiątego maja. Nie wiem, czy jest sens rozpisywać się nad zawartością „Moribundis Grim”, bo na temat tego zespołu i jego twórczości wylano już morze słów. Ograniczę się zatem do czysto technicznych informacji, ponieważ w gruncie rzeczy materiał ten nie wnosi niczego nowego do twórczości Necrophagia. Posiada za to specyficzną formę, którą często (przynajmniej kiedyś) przybierały „pośmiertnie” wydawane płyty. Ów matex zawiera osiem numerów z czego dwa to odświeżone wersje „Bleeding Torment” i „Mental Decay” z pierwszej płyty. Do tego Amerykanie dołożyli cover Samhain w postaci „Halloween 3” oraz wersję koncertową „The Wicked”, który jest nowym kawałkiem zagranym na scenie jeszcze za życia Killjoy’a. Cała reszta to wersje demo utworów stworzonych w wyżej wymienionym okresie, z tym, że do tytułowej kompozycji Killjoy nie zdążył dokończyć nagrywania wokali więc zajął się tym John McEntee, finalizując sprawę. Za pośrednictwem tej produkcji dostajemy jakoby „nekrolog” Necrophagia, zawierający szereg zwyczajowych dla tego bandu kawałków. Snują one w średnim i wolnym tempie swe mroczne i obrzydliwe historie. Wypełnia je zapiaszczone brzmienie gitar, toporna sekcja rytmiczna oraz przejmujące wokalizy. Upiorne riffy jak zawsze wywołują ciarki na plecach i daleko posunięty niepokój. Gdzieniegdzie panowie dokładają oczywiście kapkę klawiszy, które wzmacniają ten charakterystyczny klimat z retro horrorów z czego zasłynęła Necrophagia. Cóż… kilka wałków o nienajlepszej jakości, wśród których można z pewnością wyróżnić wspomniany już tytułowy, który gniecie niemiłosiernie, wymieniony także wcześniej cover, będący bezwzględnie odstręczającym i przerażającym zbiorem dźwięków, nieco momentami nostalgiczny „Scarecrows” oraz ostatni, mocno nastrojowy i hipnotyzujący swym rytmem „Sundown”. Według mnie to wydawnictwo to raczej ciekawostka niż regularny album, lecz trafnie zamyka historię Necrophagia, a ci, którzy uwielbiali tą formację, na pewno będą chcieli posiadać „Moribundis Grim”. Trochę smutny i surowy wydźwięk on posiada, ale taki właśnie będzie koniec wszystkiego.

shub niggurath

1 komentarz:

  1. Moja ukochana kapela. Nie mogę się już doczekać tych kilku nowych kawałków. Nie kapuję tylko czemu wrzucili na płytę wersję koncertową "Wicked" zamiast wersji studyjnej, której nie ma na żadnej płycie.. Mam pytanko czy pierwszy kawałek "The House by the Cemetery" to tylko jakieś intro czy może normalny utwór?

    OdpowiedzUsuń