„Fatum”
Non
ServiamRecords 2023
Minęły cirka dwa lata i w mojej
poczekalni recenzenta wylądował dziewiąty pełniak hiszpańskiej hordy Dantalion.
Co sądziłem o ich ósmym, dużym krążku, który przewinął się przez mój odtwarzacz
w 2021 roku, już wiecie, gdyż pisałem o tym na łamach Apocalyptic Rites, a jak
ma się sprawa z albumem nr dziewięć, zaraz się dowiecie, o ile przeczytacie do
końca tę recenzję. No to zaczynamy. „Fatum” to z pewnością płyta ciekawsza i
bardziej dopracowana niż „Time To Pass Away”. Nadal mamy do czynienia ze
stosunkowo Melodyjnym Black/Death Metalem, opartym na mocnych, konkretnych
beczkach, wyraźnie zaznaczonych, jadowitych liniach basu, chłodnych,
siarczystych riffach o mizantropijnym szlifie i naznaczonych ciemnością, wściekłych,
ponurych wokalach, którego słucha się naprawdę dobrze. Na kolana jednak ten
materiał absolutnie mnie nie rzuca. Silą tego albumu, są niewątpliwie, dodane do dotychczasowego,
kompozycyjnego trzonu Dantalion, zagęszczone
tekstury zaczerpnięte z melancholijnego Doom/Death Metalu pokroju October Tide,
Saturnus, czy Swallow the Sun, oraz leżące na drugim biegunie depresyjne
elementy charakterystyczne dla żyletkowego Black Metalu, które z kolei kierują
nasze myśli w stronę twórczości szwedzkiego Shining i Lifelover, czy też
norweskiego Den Saakaldte. Z powodzeniem wykorzystują również Hiszpanie
meandrujące, złowrogie melodie, nieco subtelniejsze, instrumentalne miniatury, amorficzny
dotyk niepokojącego, majestatycznego parapetu, jak i klimatyczne pasaże
dźwiękowe zbudowane głównie na fachowo rzeźbiących wiosłach, które zapewniają
tej produkcji bogatą, gitarową ornamentykę, jak i sporo technicznych szczegółów
na czele z transowymi, dysonansowymi akcentami i otwartymi, potężnymi akordami
o niekonwencjonalnych sekwencjach, oraz nierzadko progresywnych korzeniach, że
o trzewnych, hipnotycznych harmoniach już nie wspomnę. Wadą tej płytki jest
natomiast to, że trzeba się tu uparcie przebijać przez spore ilości rzetelnego,
wykwalifikowanego i szczerego, ale zarazem nieco szablonowego grania, aby pod
jego powierzchnią znaleźć te bardziej wyróżniające się faktury poszczególnych
kompozycji. Szkopuł w tym, że nawet te potencjalnie kuszące, ciekawe, interesujące
i niebanalne często fragmenty także nie
trzymają jednakowej amplitudy napięcia i nie zawsze potrafią utrzymać uwagę
słuchacza na odpowiednim poziomie. Dlatego też uważam, o czym wspominałem już
gdzieś na początku, że „Fatum” to płytka naprawdę dobra (można nawet
powiedzieć, że to opus magnum w dotychczasowej twórczości hordy z Galicji), na
swój sposób wciągająca i przyjemna w obejściu, jednak wyżej chuja podskoczyć
nie ma szans. Dotychczasowi fani zespołu będą więc w nią zapatrzeni, jak w
obraz, a reszta przejdzie obok niej z umiarkowanym zainteresowaniem, lub
całkowicie ją zignoruje. No cóż, life is brutal.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz