środa, 20 marca 2024

Recenzja DANTALION „Fatum”

 

DANTALION

„Fatum”

Non ServiamRecords 2023

Minęły cirka dwa lata i w mojej poczekalni recenzenta wylądował dziewiąty pełniak hiszpańskiej hordy Dantalion. Co sądziłem o ich ósmym, dużym krążku, który przewinął się przez mój odtwarzacz w 2021 roku, już wiecie, gdyż pisałem o tym na łamach Apocalyptic Rites, a jak ma się sprawa z albumem nr dziewięć, zaraz się dowiecie, o ile przeczytacie do końca tę recenzję. No to zaczynamy. „Fatum” to z pewnością płyta ciekawsza i bardziej dopracowana niż „Time To Pass Away”. Nadal mamy do czynienia ze stosunkowo Melodyjnym Black/Death Metalem, opartym na mocnych, konkretnych beczkach, wyraźnie zaznaczonych, jadowitych liniach basu, chłodnych, siarczystych riffach o mizantropijnym szlifie i naznaczonych ciemnością, wściekłych, ponurych wokalach, którego słucha się naprawdę dobrze. Na kolana jednak ten materiał absolutnie mnie nie rzuca. Silą tego albumu,  są niewątpliwie, dodane do dotychczasowego, kompozycyjnego trzonu Dantalion,  zagęszczone tekstury zaczerpnięte z melancholijnego Doom/Death Metalu pokroju October Tide, Saturnus, czy Swallow the Sun, oraz leżące na drugim biegunie depresyjne elementy charakterystyczne dla żyletkowego Black Metalu, które z kolei kierują nasze myśli w stronę twórczości szwedzkiego Shining i Lifelover, czy też norweskiego Den Saakaldte. Z powodzeniem wykorzystują również Hiszpanie meandrujące, złowrogie melodie, nieco subtelniejsze, instrumentalne miniatury, amorficzny dotyk niepokojącego, majestatycznego parapetu, jak i klimatyczne pasaże dźwiękowe zbudowane głównie na fachowo rzeźbiących wiosłach, które zapewniają tej produkcji bogatą, gitarową ornamentykę, jak i sporo technicznych szczegółów na czele z transowymi, dysonansowymi akcentami i otwartymi, potężnymi akordami o niekonwencjonalnych sekwencjach, oraz nierzadko progresywnych korzeniach, że o trzewnych, hipnotycznych harmoniach już nie wspomnę. Wadą tej płytki jest natomiast to, że trzeba się tu uparcie przebijać przez spore ilości rzetelnego, wykwalifikowanego i szczerego, ale zarazem nieco szablonowego grania, aby pod jego powierzchnią znaleźć te bardziej wyróżniające się faktury poszczególnych kompozycji. Szkopuł w tym, że nawet te potencjalnie kuszące, ciekawe, interesujące i niebanalne często  fragmenty także nie trzymają jednakowej amplitudy napięcia i nie zawsze potrafią utrzymać uwagę słuchacza na odpowiednim poziomie. Dlatego też uważam, o czym wspominałem już gdzieś na początku, że „Fatum” to płytka naprawdę dobra (można nawet powiedzieć, że to opus magnum w dotychczasowej twórczości hordy z Galicji), na swój sposób wciągająca i przyjemna w obejściu, jednak wyżej chuja podskoczyć nie ma szans. Dotychczasowi fani zespołu będą więc w nią zapatrzeni, jak w obraz, a reszta przejdzie obok niej z umiarkowanym zainteresowaniem, lub całkowicie ją zignoruje. No cóż, life is brutal.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz