poniedziałek, 18 marca 2024

Recenzja RIVERS LIKE VEINS „Architektura Przemijania”

 

RIVERS LIKE VEINS

„Architektura Przemijania”

Werewolf Promotion 2023

Jakby to napisać, aby się zbytnio nie powtarzać? Ciężko to zrobić w przypadku takich zespołów jak Rivers Like Veins, więc chuj z tym. Powtórzę więc to, co już ongiś pisałem. Horda z grodu Kraka to dla mnie jedna z bardziej oryginalnych grup na naszej przebogatej i przepotężnej scenie Black Metalowej, co udowadnia bardzo dobitnie trzeci ich album długogrający zatytułowany „Architektura Przemijania”, który ukazał się w ostatnich dniach zeszłego roku pod skrzydłami Werewolf Promotion. Zaprawdę wyborny to album. Zaznaczam jednak od razu, że z „Architekturą Przemijania” nie można się spieszyć. Szybki numerek jest tu wykluczony. Trzeba poświęcić tej płycie sporo czasu i atencji, niejako ją dopieścić, aby odkryła ona przed nami swe skrywane głęboko sekrety i dogodziła nam, jak należy. A doprowadzić ten album do ekstazy (oczywiście duchowej lub jak kto woli, emocjonalnej)naprawdę potrafi. Kręgosłupem tej produkcji jest niezmiennie jadowity, zimny, zagęszczony nielicho Black Metal, gdzie nasycone gniewem i agresją, siarczyste partie przeplatają się z nieco bardziej chwytliwymi, bardziej melodyjnymi akcentami o mocno  mizantropijnym szlifie. Rivers Like Veins to jednak twórczy odważni (o tym także już kiedyś wspominałem), więc w ów charakterystyczny dla siebie rdzeń, będący niejako wspólnym mianownikiem każdej z ich płyt wprzęgają struktury reprezentatywne dla ciężkiego, przygnębiającego, hipnotycznego Doom Metalu, tekstury rodem z klasycznych form bezpośredniego grania (i nie myślę tu tylko o typowo metalowych środkach wyrazu), a także elementy o progresywnej specyfice, które ucisnąć na szare komórki potrafią bardzo konkretnie, w ogóle nie pytając o pozwolenie. Różnorakich smaczków, niuansów, jak i bogatej rzeźby tu bez liku, zwłaszcza w sferze gitarowej, która niekiedy powoduje opad szczęki, jak i twardnienie sutków. Nie brak także na tej produkcji ciekawych rozwiązań wokalnych,  harmonicznych, jak i aranżacyjnych. Nade wszystko jednak, największą wg mnie siłą tej płytki jest jej zawiesista, przytłaczająca, nierzadko depresyjna atmosfera, która się nad nią unosi. Coś kurwa wspaniałego! Jeden element warto by jednak nieco poprawić, a może nie tyle poprawić, ile bardziej o niego zadbać. Chodzi mi o linie wokalne. Ten album miałby jeszcze większą siłę przekazu, gdyby wokalizy były nieco bardziej wyraziste i zrozumiałe. Oczywiście to tylko moje, czysto subiektywne zdanie, a ten szczegół absolutnie nie przeszkadza mi cieszyć się tym genialnym materiałem. Brawa również za jego tytuł, jak i dobór zdobiącej go okładki, gdyż doskonale odzwierciedlają one zawartość tego, powtórzę to  raz jeszcze, genialnego, wysmakowanego, powalającego krążka. Płyta warta grzechu.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz