Heresiarch
„Edifice”
Iron Bonehead Prod. 2024
Heresiarch to Nowa Zelandia. A jak Nowa Zelandia, to
wiadomo, że będzie mocny wpierdol, bo oni tam przecież chodzą do góry nogami i
mają w głowie ostro najebane. Zespół wraca właśnie z kolejnym pełnowymiarowym
materiałem, po siedmiu latach, po drodze wypluwając jedynie dwa splity. Powiem
szczerze, że materiał ten nieco mnie zaskoczył, sam do końca nie wiem, czy na
plus czy na minus. Powód jest prosty i prozaiczny. „Edifice” to chyba
najbardziej klasycznie deathmetalowy materiał jaki zespół dotychczas
zarejestrował. Pierwiastek gruzowy, dotychczas bardzo dla Heresiarch
charakterystyczny, został tutaj zdecydowanie zminimalizowany, co jednak nie
znaczy, iż zniknął bez śladu. Nowe oblicze zespołu zdecydowanie bardziej jest
zakorzenione jednak w klasyce lat dziewięćdziesiątych, choć bardziej na
zasadzie, iż brzmi jakby materiał ten został wówczas skomponowany i nagrany niż
ze względu na słyszalne inspiracje. Zelandczycy wszystko zrobili tutaj po
swojemu, bez kopiowania kogokolwiek. I zrobili to w iście mistrzowski sposób.
Te dziesięć kompozycji to solidny kop w nos. I to z rozbiegu, bo muzyka na
„Edifice” często pędzi do przodu niczym masywna, napędzana węglem stara lokomotywa,
gotowa zniszczyć wszystko co stanie jej na drodze. Nie znaczy to, że Heresiarch
zapominają o hamulcu. Masywne zwolnienia, jak choćby to w „Noose Above the
Abyss” gniotą chyba jeszcze bardziej niż fragmenty grane na pełnej szybkości. Albo
bardziej klimatyczny moment w „A World Lit Only by Fire” i następująca po nim
końcówka, niczym z Terminatora. Bomba. A co najważniejsze, panowie serwują nam
naprawdę dzikie riffy, płynnie przechodzące z jednego w drugi i udowadniające
nieprzeciętny talent kompozytorski autorów. Świetną robotę robi też sekcja
rytmiczna, zwłaszcza perfekcyjnie zaaranżowane bębny (te wojenne motywy!). Nie
brak także wściekłych wokali, wybrzmiewających jakby pochodziły od walczącej o
życie rannej zwierzyny w amoku. Po kilku rundach przyzwyczaiłem się także do
nieco bardziej wyczyszczonego (oczywiście jak na Heresiarch) brzmienia, głównie
dlatego, że w tym konkretnym przypadku bardzo logicznie działa ono na korzyść
ścieżek gitarowych, które zyskują naprawdę potężną moc. „Edifice” to album,
którego słucha się na jednym wdechu a kiedy się kończy chce się go jeszcze
bardziej niż czterdzieści minut wcześniej. Ja pisałem, że nie wiem, czy jestem
bardziej na „za” czy „przeciw”? Pierdololo. Wnioski wyciągnijcie sami.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz