sobota, 23 marca 2024

Recenzja FLESHER „Tales of Grotesque Demise”

 

FLESHER

„Tales of Grotesque Demise”

Redefining Darkness Records 2023

Flesher to kolejna, stosunkowo młoda twarz na scenie śmiertelnego mielenia. Zespół powstał w 2022 roku, pracował zapewne dosyć intensywnie, gdyż już rok później ukazał się ich pierwszy długograj zatytułowany „Tales of Grotesque Demise”, nad którym to opiekę roztoczyła Redefining Darkness Records. Zrobiłem z tym albumem kilka okrążeń i będąc w pełni zdrowym na umyśle oraz jako tako na wątrobie, powiadam Wam, że to naprawdę dobry Death Metalowy album. Beczki niszczą konkretnie i mają soczyste, ciężkie tupnięcie, bas miesza niewąsko, brutalnie targając przy tym wnętrznościami słuchającego, wiosła piłują tłusto i mięsiście, a przy tym ze sporą, techniczną biegłością, natomiast fachowe, gardłowe growle zalatują lekko zgnilizną, uciekając momentami do przytulnego, ciepłego chlewika. Siła i moc tego materiału jest naprawdę zawodowa, każdy z zawartych tu wałków ciśnie konkretnie i każdy potrafi zrobić człowiekowi nielichy bałagan na poddaszu, a do tego produkcja ta ma charakterystyczny dla kapel zza wielkiej sadzawki przysadzisty, nad wyraz  rzeczowy groove. Słychać w muzyce Flesher wyraźnie tradycyjne wibracje, reprezentatywne dla klasyków gatunku spod znaku Cannibal Corpse, Obiuary i Jungle Rot, oraz w pewnym stopniu także Morbid Angel, Six Feet Under i Malevolent Creation. W żadnym razie jednak nie jest to płyta wybitna, czy unikalna, a największą jej siłą jest bezpośredniość i nieskomplikowana stanowczość przekazu. Mamy tu jedną gitarę, jeden bas, jeden zestaw perkusyjny i jednego wokalistę (w porywach do półtora, gdyż gardłowego chwilami wspomaga pałker), a siła rażenia tej płytki jest niemal obezwładniająca. „Opowieści o Groteskowym Upadku” to poza tym album bardzo sugestywny. Słuchając tej płytki, niemal widzę scenkę, jak w cuchnącej pleśnią grocie przerobionej amatorsko na niewielką rzeźnię, koleś ubrany w fartuch zrobiony z kilku innych kolesi szlachtuje tasakiem kolejnego kolesia, a jak skończy go oprawiać, to zapewne z perwersyjnym uśmiechem zabierze się za mnie. Moja wyobraźnia niekiedy mnie przeraża, ale to temat na inną dyskusję. Czas więc na krótkie podsumowanie. „Tales…” nie zaskakuje, nie sprawia żadnych niespodzianek i nie przekracza żadnych granic, ale poniewiera nadzwyczaj rasowo i przypomina zarazem, z jakich podstaw zbudowany jest brutalny, amerykański Metal Śmierci. I do takiego grania, to ja się uśmiecham bardzo szeroko. Wszyscy maniacy US Brutal Death Metalu powinni bezzwłocznie i bezapelacyjnie zaopatrzyć się w ten album. Rozczarowań nie przewiduję.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz