wtorek, 12 marca 2024

Recenzja Beyrevra „Echoes: VanishedLore Of Fire”

 

Beyrevra

„Echoes: VanishedLore Of Fire”

Trollzorn Records 2024

Ci Bawarczycy dwa lata temu obwieścili swoje istnienie światu epką „Burning Fate”. Dziś wracają z jej kontynuacją, wydając debiutancki album. Zawiera on sześć nowych oraz trzy, które złożyły się na tą wyżej wymienioną, wprowadzającą do ich twórczości produkcję. Jest to zatem dziewięć numerów, które jawią się jako dość mainstreamowy metal. Jego główna narracja to krzyżówka black i death metalu, a wątki poboczne to szwedzka melodyjność oraz uniwersalna epickość. Ogólnie rzecz biorąc Niemcy nie kombinują zbytnio. Ich muzyka to proste i chwytliwe riffy zagrane na skandynawską modłę, spomiędzy których wyłaniają się harmonijne tremolo i solówki. Płynie to raczej w szybkich i średnich tempach. Zwarte i rytmiczne akordy chciałyby biczować nieco, ale tak naprawdę zaledwie łaskoczą. Wysokotonowe artykulacje pragnęłyby troszeczkę pokryć wszystko szronem, ale swą chwytliwością tylko rozbawiają. Pojawiające się chwilami syntezatorowe tła i sola, aspirują do bycia epickimi, lecz faktycznie jeszcze bardziej rozmydlają te już i tak całkiem mdłe kompozycje. Nadomiar złego ten dźwiękowy bipolaryzm Beyrevra, „wbogaca” dialogiem między deathowymi growlami, a blackowymi warkotami, który po prosty brzmi infantylnie. Niestety to nie koniec, gdyż wszystkie kawałki zlewają się w jedno. Co prawda brzmienie gitar jest zwarte, a sekcja rytmiczna dobitna. Wielość przejść między kostkowaniem jak i gęstość struktur również jest zadowalająca. Jednakże wyraźny brak pomysłów powoduje, że wałki zdają się nie różnić od siebie i po około 30 minutach mam tej płyty dosyć, a trwa ona prawie godzinę. W dodatku „Echoes: VanishedLore Of Fire” nie posiada ani krzty oryginalności i pazura. Zachowawczy i ugrzeczniony metal, który doskonale wpisuje się we współczesne społeczeństwo. Dla wszystkich i dla nikogo. Czyli?

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz