piątek, 24 maja 2024

Recenzja Blóð „Mara”

Blóð

„Mara”

Telheim Rec. 2024

Przyznam szczerze, że dotychczas nie miałem pojęcia o istnieniu takiego tworu jak Blóð, mimo iż „Mara” to trzeci album zespołu. Nie wiem też, czy poprzednie albumy tego zespołu brzmiały podobnie, ale skupiam się na „ tu i teraz”. „Mara” to małe arcydzieło! Na tym wydawnictwie znajdziemy bowiem zajebistą, chyba niespotykaną, przynajmniej przeze mnie dotychczas, mieszankę sludge/doom metalu z bardziej współczesnym black metalem. Szybciutko, co mam na myśli… Wyobraźcie sobie zderzenie czołowe Neurosis z Bolzer. Oczywiście to lekkie uproszczenie, ale „Mara” mniej więcej tak właśnie brzmi. Poza niespiesznymi, walcowatymi harmoniami spotkacie bowiem w ich kompozycjach sporo dysonansów i riffów tremolo, chwilami nawiązujących także choćby do Suffering Hour czy Antiversum, z klasycznym doomowym zadymieniem. Pozornie nie mające nic ze sobą wspólnego akordy bardzo mocno kojarzące się z autorami, choćby, „Aura”, wyraźnie słyszalne tutaj nie tylko w „Maliganant”, czy „Mother ov All”, w sposób mistrzowski mieszają się z klasyką powolnego grania autorstwa Brytyjczyków, oczywiście w tej najcięższej postaci. Muzyka Francuzów jest niczym ogon pawia. Niby ogon, bo ogon, każdy ptak go ma, prochu tu nikt nie wymyśla,, ale jednocześnie niezwykle kolorowy, barwny i przyciągający. Muzyka Blóð nigdzie się nie spieszy, osadzona jest głównie w tempie niskim. Jednocześnie ilość masywnych melodii i przeróżnych smaczków jej towarzyszących jest ponadprzeciętna. Ogromną zaletą tych piosenek jest ich hipnotyczność. A do owej, swoje pięć groszy przykłada Anna W, odpowiadająca w tym duecie za wokale. Tak jak często zbiera mi się na wymioty słuchając nędznych prób growlowania czy wrzeszczenia przez płeć piękną, tak w tym przypadku muszę oddać cesarzowej co cesarskie. Kobitka potrafi tak wydrzeć gębę, iż niejeden nie pozna, że to nie facet, a z drugiej strony zaśpiewać melancholijnie, narkotycznie, w stylu Mandy z Murkrat, tworząc swoją wokalną ekspresją klimat bliski ekstazy. Tym bardziej jest to uczycie stopnia najwyższego, że za każdym kolejnym odsłuchem „Mara” owe doznania są bogatsze dzięki kolejnym odkrywanym, ukrytym na drugim planie, niuansom. Bo wbrew pozorom, rzeczony album do najłatwiejszych nie należy.  Zatem, jeśli do tej pory, podobnie jak ja, nie poznaliście tego francuskiego tworu, to radzę nadrobić zaległości. Cholernie mocna rzecz.

- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz