Blóð
„Mara”
Telheim Rec. 2024
Przyznam szczerze, że dotychczas nie miałem pojęcia o istnieniu takiego
tworu jak Blóð, mimo iż „Mara” to trzeci album zespołu. Nie wiem też, czy
poprzednie albumy tego zespołu brzmiały podobnie, ale skupiam się na „ tu i
teraz”. „Mara” to małe arcydzieło! Na tym wydawnictwie znajdziemy bowiem
zajebistą, chyba niespotykaną, przynajmniej przeze mnie dotychczas, mieszankę
sludge/doom metalu z bardziej współczesnym black metalem. Szybciutko, co mam na
myśli… Wyobraźcie sobie zderzenie czołowe Neurosis z Bolzer. Oczywiście to
lekkie uproszczenie, ale „Mara” mniej więcej tak właśnie brzmi. Poza niespiesznymi,
walcowatymi harmoniami spotkacie bowiem w ich kompozycjach sporo dysonansów i
riffów tremolo, chwilami nawiązujących także choćby do Suffering Hour czy
Antiversum, z klasycznym doomowym zadymieniem. Pozornie nie mające nic ze sobą
wspólnego akordy bardzo mocno kojarzące się z autorami, choćby, „Aura”,
wyraźnie słyszalne tutaj nie tylko w „Maliganant”, czy „Mother ov All”, w
sposób mistrzowski mieszają się z klasyką powolnego grania autorstwa
Brytyjczyków, oczywiście w tej najcięższej postaci. Muzyka Francuzów jest
niczym ogon pawia. Niby ogon, bo ogon, każdy ptak go ma, prochu tu nikt nie
wymyśla,, ale jednocześnie niezwykle kolorowy, barwny i przyciągający. Muzyka Blóð
nigdzie się nie spieszy, osadzona jest głównie w tempie niskim. Jednocześnie
ilość masywnych melodii i przeróżnych smaczków jej towarzyszących jest
ponadprzeciętna. Ogromną zaletą tych piosenek jest ich hipnotyczność. A do
owej, swoje pięć groszy przykłada Anna W, odpowiadająca w tym duecie za wokale.
Tak jak często zbiera mi się na wymioty słuchając nędznych prób growlowania czy
wrzeszczenia przez płeć piękną, tak w tym przypadku muszę oddać cesarzowej co
cesarskie. Kobitka potrafi tak wydrzeć gębę, iż niejeden nie pozna, że to nie
facet, a z drugiej strony zaśpiewać melancholijnie, narkotycznie, w stylu Mandy
z Murkrat, tworząc swoją wokalną ekspresją klimat bliski ekstazy. Tym bardziej
jest to uczycie stopnia najwyższego, że za każdym kolejnym odsłuchem „Mara” owe
doznania są bogatsze dzięki kolejnym odkrywanym, ukrytym na drugim planie, niuansom.
Bo wbrew pozorom, rzeczony album do najłatwiejszych nie należy. Zatem, jeśli do tej pory, podobnie jak ja,
nie poznaliście tego francuskiego tworu, to radzę nadrobić zaległości. Cholernie
mocna rzecz.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz