poniedziałek, 6 maja 2024

Recenzja Tzompantli “Beating the Drums of Ancestral Force”

 

Tzompantli

“Beating the Drums of Ancestral Force”

20 Buck Spin 2024

No dobra cwaniaki, przyznać się, ile znacie zespołów dziesięcioosobowych? I nie mówię tu o jakimś Mazowszu, tylko o metalowych. No właśnie, ciężko, nie? No a właśnie tylu ludków liczy sobie obecnie skład Tzompantli. O tyle to zaskakujące, że poprzedni album powstawał praktycznie w pojedynkę, a odpowiedzialny zań był wielki Meksykanin, udzielający się też, nawiasem mówiąc, w Xibalba. Popadł zatem chłop ze skrajności w skrajność. No ale na bok dywagacje osobowe, przejdźmy do muzyki. Jej koncept, czego domyśleć się można po nazwie tworu, okładce, czy też nawet tytule, dotyczy pradawnej historii kraju z którego muzyk związany jest korzeniami. Aby koncept ów uwypuklić na płycie pojawiły się wszelkiego rodzaju odnośniki do czasów dawnych, w postaci partii instrumentów ludowych, wstawek rytualnych i wszelkiego rodzaju przeszkadzajek mających nas wprowadzić w odpowiedni klimat. Tylko że owe przeszkadzajki są faktycznie bardziej kłodami rzucanymi słuchaczowi pod nogi niż umilaczami. Dlaczego? Bo są w chuj oklepane i kompletnie nieawangardowe. To, że od czasu do czasu ktoś piśnie na jakimś fleciku albo zaszeleści, kurwa, tamburynem, na nikim już od dawna nie robi wrażenia. Tym bardziej kompozycje instrumentalne tego typu, będące swoistymi interludiami. Rozumiem, zrobić intro w szamańskim stylu a potem jazda, ale wpieprzać te folklory bez ładu i składu… No po chuj? I nawet jeśli nie ma ich nadto, to i tak strasznie mnie zmęczyły. No ale skupiłem się na ozdobnikach a ani słowa o kręgosłupie. Panowie męczą bułę death / doom metalem o cokolwiek wątpliwej jakości i świeżości. O tyle banalnym, że ciężko się tu czegokolwiek chwycić, na czymkolwiek zawiesić ucho. Tak mam wrażenie, że panowie grają aby grać, kompletnie nie chwytliwe harmonie, które jednym uchem wpadają by zaraz ludzik w mojej głowie wykopał je z drugiej strony przez zamknięte drzwi. Czasem sobie przyspieszą, po chwili znów zarzucą ręczny i snują się pomału przy bulgotliwym, równie nużącym wokalu. Album ten trwa zaledwie czterdzieści minut, ale słuchając go po raz drugi zdawało mi się, iż nie ma on końca, a moja paszcza rozwierała się z kolejnym ziewnięciem coraz szerzej. Słyszałem przynajmniej kilka pozycji o podobnym koncepcie zagranych w o wiele ciekawszy sposób. „Beating the Drums of Ancestral Force” jest po prostu płytą słabą. Nie ma sensu marnować na nią czasu. Zrobiłem to za was, żebyście wy nie musieli.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz