Tzompantli
“Beating the Drums of
Ancestral Force”
20 Buck Spin 2024
No dobra cwaniaki, przyznać się, ile znacie zespołów
dziesięcioosobowych? I nie mówię tu o jakimś Mazowszu, tylko o metalowych. No
właśnie, ciężko, nie? No a właśnie tylu ludków liczy sobie obecnie skład
Tzompantli. O tyle to zaskakujące, że poprzedni album powstawał praktycznie w
pojedynkę, a odpowiedzialny zań był wielki Meksykanin, udzielający się też,
nawiasem mówiąc, w Xibalba. Popadł zatem chłop ze skrajności w skrajność. No
ale na bok dywagacje osobowe, przejdźmy do muzyki. Jej koncept, czego domyśleć
się można po nazwie tworu, okładce, czy też nawet tytule, dotyczy pradawnej
historii kraju z którego muzyk związany jest korzeniami. Aby koncept ów
uwypuklić na płycie pojawiły się wszelkiego rodzaju odnośniki do czasów
dawnych, w postaci partii instrumentów ludowych, wstawek rytualnych i
wszelkiego rodzaju przeszkadzajek mających nas wprowadzić w odpowiedni klimat.
Tylko że owe przeszkadzajki są faktycznie bardziej kłodami rzucanymi
słuchaczowi pod nogi niż umilaczami. Dlaczego? Bo są w chuj oklepane i
kompletnie nieawangardowe. To, że od czasu do czasu ktoś piśnie na jakimś
fleciku albo zaszeleści, kurwa, tamburynem, na nikim już od dawna nie robi
wrażenia. Tym bardziej kompozycje instrumentalne tego typu, będące swoistymi
interludiami. Rozumiem, zrobić intro w szamańskim stylu a potem jazda, ale
wpieprzać te folklory bez ładu i składu… No po chuj? I nawet jeśli nie ma ich
nadto, to i tak strasznie mnie zmęczyły. No ale skupiłem się na ozdobnikach a
ani słowa o kręgosłupie. Panowie męczą bułę death / doom metalem o cokolwiek
wątpliwej jakości i świeżości. O tyle banalnym, że ciężko się tu czegokolwiek
chwycić, na czymkolwiek zawiesić ucho. Tak mam wrażenie, że panowie grają aby
grać, kompletnie nie chwytliwe harmonie, które jednym uchem wpadają by zaraz
ludzik w mojej głowie wykopał je z drugiej strony przez zamknięte drzwi. Czasem
sobie przyspieszą, po chwili znów zarzucą ręczny i snują się pomału przy
bulgotliwym, równie nużącym wokalu. Album ten trwa zaledwie czterdzieści minut,
ale słuchając go po raz drugi zdawało mi się, iż nie ma on końca, a moja
paszcza rozwierała się z kolejnym ziewnięciem coraz szerzej. Słyszałem
przynajmniej kilka pozycji o podobnym koncepcie zagranych w o wiele ciekawszy
sposób. „Beating the
Drums of Ancestral Force” jest po prostu płytą słabą. Nie
ma sensu marnować na nią czasu. Zrobiłem to za was, żebyście wy nie musieli.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz