niedziela, 5 maja 2024

Recenzja Hässlig „Apex Predator”

 

Hässlig

„Apex Predator”

Sentient Ruin Laboratories 2024

Sentient Ruin Laboratories w ostatnim czasie wyrasta na jeden z moich ulubionych labeli. W zasadzie co wydadzą, to jest totalny strzał w pysk. Po tym, jak na łopatki rozłożył mnie debiut Aberration, albo demówka Maurda, dziś padłem na kolana przed „Apex Predator”. Jest to pierwsza duża płyta solowego projektu z Hiszpanii, zawierająca niecałe czterdzieści minut black metalu, takiego, jaki kocham całym serduchem swym. Czyli kompletnie nieodkrywczego, surowego i opartego na najlepszych wzorcach. A jakie to są te najlepsze? No proszę państwa… Bierzemy wielki, czarny, ociekający smołą kocioł, wrzucamy do niego prymitywizm i chłód z pierwszych blackmetalowych płyt Darkthrone, mieszamy mocno dosypując przyprawę chwytliwości i ostrości Carpathian Forest, i podsycamy całość bardzo silnie punkowym sznytem. Po takim zabiegu nie ma czego zbierać, bo powstaje totalna kosa, esencja tego, czym rzeczony gatunek był w chwili, kiedy się w nim zakochałem bezgranicznie. Te dwanaście numerów to piosenki, przy których Diabeł w piekle tańczy. Tyleż bowiem w nich skoczności i wpadających w ucho akordów co zimna i mrożącego krew w żyłach blizzardu. Przede wszystkim materiał ten brzmi bardzo surowo. Może nie lo-fi, bo wszystkie instrumenty są tu doskonale słyszalne, ale bynajmniej nikt specjalnie do polerowania produkcji się specjalnie nie przykładał, dzięki czemu pierwiastek naturalności i spontanu zdecydowanie tu przeważa. Wokale… No nic nowego, wściekły wrzask, bez jakichkolwiek udziwnień, aczkolwiek z lekkim muśnięciem efektu, uderzający w twarz niczym lodowa zamieć, bezpośrednio i boleśnie. No ale ta muzyka… Ciężko w tym przypadku nawet wskazać palcem na którykolwiek z utworów. Bo można dokonywać dysekcji, że w „Yellow Bile” albo „Flesh and Bone” silniej wali Fenrizem, a w „Slaves” Nattefrostem. I że potem się to wszystko dość systematycznie przeplata. Po co? Po co, skoro każdy numer na tej płycie zabija! Łeb sam mi się od karku odrywa, nogi już nawet nie tupią, a napierdalają w podłoże z pełną mocą, a zaciśnięte pięści wirują w powietrzu jak u opętańca. To jest, kurwa, black metal w pełnej krasie. Za takie granie jestem się w stanie pociąć na kawałki żywcem. Brakuje wam blackmetalowego Darkthrone? Tęsknicie za Carpathian Forest? Posłuchajcie sobie Hässlig! Wszystko w temacie, dziękuję, nie mam nic do dodania.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz