Hässlig
„Apex Predator”
Sentient Ruin Laboratories 2024
Sentient Ruin Laboratories w ostatnim czasie wyrasta
na jeden z moich ulubionych labeli. W zasadzie co wydadzą, to jest totalny
strzał w pysk. Po tym, jak na łopatki rozłożył mnie debiut Aberration, albo
demówka Maurda, dziś padłem na kolana przed „Apex Predator”. Jest to pierwsza
duża płyta solowego projektu z Hiszpanii, zawierająca niecałe czterdzieści
minut black metalu, takiego, jaki kocham całym serduchem swym. Czyli kompletnie
nieodkrywczego, surowego i opartego na najlepszych wzorcach. A jakie to są te
najlepsze? No proszę państwa… Bierzemy wielki, czarny, ociekający smołą kocioł,
wrzucamy do niego prymitywizm i chłód z pierwszych blackmetalowych płyt
Darkthrone, mieszamy mocno dosypując przyprawę chwytliwości i ostrości
Carpathian Forest, i podsycamy całość bardzo silnie punkowym sznytem. Po takim
zabiegu nie ma czego zbierać, bo powstaje totalna kosa, esencja tego, czym
rzeczony gatunek był w chwili, kiedy się w nim zakochałem bezgranicznie. Te
dwanaście numerów to piosenki, przy których Diabeł w piekle tańczy. Tyleż
bowiem w nich skoczności i wpadających w ucho akordów co zimna i mrożącego krew
w żyłach blizzardu. Przede wszystkim materiał ten brzmi bardzo surowo. Może nie
lo-fi, bo wszystkie instrumenty są tu doskonale słyszalne, ale bynajmniej nikt
specjalnie do polerowania produkcji się specjalnie nie przykładał, dzięki czemu
pierwiastek naturalności i spontanu zdecydowanie tu przeważa. Wokale… No nic
nowego, wściekły wrzask, bez jakichkolwiek udziwnień, aczkolwiek z lekkim
muśnięciem efektu, uderzający w twarz niczym lodowa zamieć, bezpośrednio i
boleśnie. No ale ta muzyka… Ciężko w tym przypadku nawet wskazać palcem na
którykolwiek z utworów. Bo można dokonywać dysekcji, że w „Yellow Bile” albo
„Flesh and Bone” silniej wali Fenrizem, a w „Slaves” Nattefrostem. I że potem
się to wszystko dość systematycznie przeplata. Po co? Po co, skoro każdy numer
na tej płycie zabija! Łeb sam mi się od karku odrywa, nogi już nawet nie tupią,
a napierdalają w podłoże z pełną mocą, a zaciśnięte pięści wirują w powietrzu
jak u opętańca. To jest, kurwa, black metal w pełnej krasie. Za takie granie
jestem się w stanie pociąć na kawałki żywcem. Brakuje wam blackmetalowego
Darkthrone? Tęsknicie za Carpathian Forest? Posłuchajcie sobie Hässlig!
Wszystko w temacie, dziękuję, nie mam nic do dodania.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz