środa, 1 maja 2024

Recenzja Thy Killing Hand „Ixaxar”

 

Thy Killing Hand

„Ixaxar”

Under the Sign of Garazel 2024


Thy Killing Hand to projekt, o którym w zasadzie nie wiadomo nic. Twór ten wypuścił w zeszłym roku taśmę demo, której nie miałem jednak okazji posłuchać. „Ixaxar” to zatem drugie wydawnictwo zespołu, zawierające coś koło dwudziestu minut muzyki. Muzyki będącej niczym zanurzanie się coraz głębiej w odmęty piekła. I to dosłownie. Bo jeśli otwierający całość „Veneration of Ixaxar” to dość prosty, cholernie surowy utwór blackmetalowy, silnie nawiązujący do pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych i drugiej fali, to każdy kolejny jest coraz bardziej klimatyczny i rytualny. Już w „Aura of Decay” mocno zwalniamy, pojawiają się klimaty śródziemnomorskie, z nawiązaniem do Necromantia czy Mortuary Drape na czele, z tła zaczynają wypływać przeróżne tajemnicze smaczki a szorstki wokal wchodzi w dialogi z mrocznymi melodeklamacjami dochodzącymi z drugiego planu. Do głosu chwilami dochodzą także delikatne klawisze, a linie gitar zdecydowanym ruchem ręki odcinają się od totalnej prostoty. Nie, żeby zaraz harmonie wspinały się na Mount Everest złożoności, lecz na pewno obcy jest kompozytorom schemat kawałków oparty na jednym czy dwóch zapętlonych chwytach. Wręcz przeciwnie, muzyczny obraz Thy Killing Hand zaczyna wirować i mieszać się niespiesznie, niczym kilka rozprowadzanych przez malarza z aptekarską precyzją kolorów. Bardziej dosłownie? Zalecam skierować swoje myśli choćby w kierunku Cultes Des Ghoules, Denial of God czy Doombringer, choć znajdzie się tu i lekkie nawiązanie do wikińskiego Bathory. Sporo w tych kompozycjach przejść z jednego tempa w drugie, przy jednoczesnym zachowaniu niesamowitego napięcia i dusznej, szamańskiej atmosfery. Sporo też kontrastów i odniesień do odmiennych wizji black metalu. Bo temu, że materiał na tym demo jest na wskroś blackmetalowy, zaprzeczyć nie sposób. Spełnia on bowiem wszelkie podstawowe wymogi gatunku z okresu, kiedy ten się formował. Jest brudny, antykomercyjny, na swój sposób prosty i cuchnący gorącą smołą na kilometr. Nic też dziwnego, ze wsiąkłem w „Ixaxar” w same uszy od pierwszego podejścia, a po trzecim byłem już jego totalnym niewolnikiem. Jednocześnie narysowały mi się w głowie bardzo wyraźne podejrzenia co do autorstwa tej muzyki, jednak nie będę się uzewnętrzniał, bo jeśli się jednak mylę, to będzie wstyd. Podpowiem tylko, że przekonany jestem, iż to kolejny przedstawiciel krajowego podwórka. W każdym razie, kasetka z rzeczonym materiałem dostępna już jest u wydawcy. Warto wydać kilka złociszy i ją nabyć. Gwarantuję, że rozczarowani nie będziecie.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz