piątek, 31 maja 2024

Recenzja KLYSMA „Death”

 

KLYSMA

„Death”

Amputated Vein Records 2024

Belgijska betoniarka prowadzona od samych swych narodzin żelazną ręką przez Roy’a Feyen’a zajechała po raz trzeci i po raz trzeci wylała na nasze głowy obrzydliwą zawiesinę złożoną z drobnego gruzu, betonu i piachu zaprawionego ciepłymi jeszcze wnętrznościami. W chuj brutalny, miażdżący i obłąkany to album, a chore wibracje, które wylewają się z niego całymi wręcz cysternami, paraliżują ośrodkowy układ nerwowy i wywracają wnętrzności z gracją buldożera. Jakbyście nie wiedzieli, powyższy wstęp odnosi się do tegorocznej, trzeciej pełnej płyty Klysma zatytułowanej poetycko „Death”. Album ten to kawał zdrowego, przytłaczającego jebnięcia, o ile ktoś nie ma problemu ze strawieniem Slaming Brutal Death Metalu ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Krótko mówiąc, Lewatywa z Liège na swym trzecim długograju prezentuje jak zawsze muzykę okrutną, potwornie ciężką i bezkompromisową we wszystkich aspektach. Jest tu więc typowe dla tego gatunku, gęste jebnięcie sekcji rytmicznej, patroszące zawodowo wiosła, jak i ryjące głęboko w cuchnącym mule, zwierzęce gutturale. Napotkamy też jednak na tym albumie sporo fachowego, śmiertelnego, rozrywającego wiosłowania o dosyć wysokim stopniu technicznego zaawansowania, jak i pewne niuanse harmoniczne i instrumentalne, które potrafią zaskoczyć i zaintrygować. Jak to na płytach z taką muzą bywa, nie mogło zabraknąć na „Death” całej masy zaproszonych gości (że wspomnę tylko śpiewaków z Gutrectomy, Analepsy, Sun Eater, Guttural Slug, Begging for Incest, czy Kraanium),jak i odrobiny siłowych, szarpanych rozwiązań charakterystycznych dla Brutalnego Deathcore’a. O ile armia zaciężna wybornie wykonała swoją robotę, to już owe ząbkowane, rwane patenty nie do końca mi leżą, podobnie zresztą, jak dziwne szczekanie w jednym z wałków, czy też nawiązania do serii Dragon Ball w innym. No ale cóż, taka już jest ta formuła i albo się ją akceptuje, albo też idzie w pyry obżerać łęty. Całe szczęście jednak tych udziwnień jest tu relatywnie mało i przeważa miażdżąca Slaming Brutal Death Metalowa jazda, więc bardzo konkretny i zaprawdę ciężki to rozpierdol. W przypadku takich produkcji sytuacja jest w zasadzie zero-jedynkowa, o czym już wspominałem dwa zdania wyżej. Ja lubię zanurzać się w takie przytłaczające, betonowe jebnięcie, więc trzecia, duża płyta Klysma mi pasuje. Czy podpasuje Wam? Nie wiem. Musicie sprawdzić sami.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz