KLYSMA
„Death”
Amputated Vein Records 2024
Belgijska
betoniarka prowadzona od samych swych narodzin żelazną ręką przez Roy’a Feyen’a
zajechała po raz trzeci i po raz trzeci wylała na nasze głowy obrzydliwą
zawiesinę złożoną z drobnego gruzu, betonu i piachu zaprawionego ciepłymi
jeszcze wnętrznościami. W chuj brutalny, miażdżący i obłąkany to album, a chore
wibracje, które wylewają się z niego całymi wręcz cysternami, paraliżują
ośrodkowy układ nerwowy i wywracają wnętrzności z gracją buldożera. Jakbyście
nie wiedzieli, powyższy wstęp odnosi się do tegorocznej, trzeciej pełnej płyty
Klysma zatytułowanej poetycko „Death”. Album ten to kawał zdrowego,
przytłaczającego jebnięcia, o ile ktoś nie ma problemu ze strawieniem Slaming
Brutal Death Metalu ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Krótko mówiąc,
Lewatywa z Liège na swym trzecim długograju prezentuje jak zawsze muzykę
okrutną, potwornie ciężką i bezkompromisową we wszystkich aspektach. Jest tu
więc typowe dla tego gatunku, gęste jebnięcie sekcji rytmicznej, patroszące
zawodowo wiosła, jak i ryjące głęboko w cuchnącym mule, zwierzęce gutturale.
Napotkamy też jednak na tym albumie sporo fachowego, śmiertelnego,
rozrywającego wiosłowania o dosyć wysokim stopniu technicznego zaawansowania,
jak i pewne niuanse harmoniczne i instrumentalne, które potrafią zaskoczyć i
zaintrygować. Jak to na płytach z taką muzą bywa, nie mogło zabraknąć na
„Death” całej masy zaproszonych gości (że wspomnę tylko śpiewaków z Gutrectomy,
Analepsy, Sun Eater, Guttural Slug, Begging for Incest, czy Kraanium),jak i odrobiny
siłowych, szarpanych rozwiązań charakterystycznych dla Brutalnego Deathcore’a.
O ile armia zaciężna wybornie wykonała swoją robotę, to już owe ząbkowane,
rwane patenty nie do końca mi leżą, podobnie zresztą, jak dziwne szczekanie w
jednym z wałków, czy też nawiązania do serii Dragon Ball w innym. No ale cóż,
taka już jest ta formuła i albo się ją akceptuje, albo też idzie w pyry obżerać
łęty. Całe szczęście jednak tych udziwnień jest tu relatywnie mało i przeważa
miażdżąca Slaming Brutal Death Metalowa jazda, więc bardzo konkretny i zaprawdę
ciężki to rozpierdol. W przypadku takich produkcji sytuacja jest w zasadzie
zero-jedynkowa, o czym już wspominałem dwa zdania wyżej. Ja lubię zanurzać się
w takie przytłaczające, betonowe jebnięcie, więc trzecia, duża płyta Klysma mi
pasuje. Czy podpasuje Wam? Nie wiem. Musicie sprawdzić sami.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz